TRYB JASNY/CIEMNY

Mój pierwszy raz – obiad w restauracji z Gwiazdką Michelin – Quilon w Londynie

Staranność i smak - firmowa sałata fot. D.Szymborska


Nigdy nie byłam wcześniej w restauracji z Gwiazdką. Uczyłam się gotowania o Szefa Kuchni, który zachwycił inspektorów Michelin'a - Fernando del Cerro, jadłam to co przygotowywał, ale to jednak pozostawia niedosyt. Czym innym jest wspólne gotowanie, a czym innym obiad w restauracji Gwiazdkowej, a ten zjadłam w londyńskim Quilon.

To zacznę od tego, że lepiej zrobić rezerwację, ale nie trzeba o tym myśleć kilka miesięcy na przód, wystarczy jeden dzień. Oczywiście, jeżeli jest to normalny dzień, a nie jakieś święto. Po drugie, do gwiazdkowej restauracji wpuszczane są rodziny z dziećmi, małymi też. Po trzecie, palić nie można w środku, ale na zewnątrz swoją popielniczki, a restauracja zapewnia śliczne, takie jak za dawnych czasów pudełeczka zapałek.

Wnętrze, normalnie eleganckie. Słowo „normalnie” będzie chyba najczęstszym w opisie tego miejsca. Nie ma zadęcia, pretensjonalności, jest za to profesjonalizm, świetna obsługa i jedzenie, którego się nie zapomina.

W Quilon serwowana jest kuchnia hinduska, pewno, że są twisty, zaskakujące połączenia, ale wszystko bez mchów, łopat, pian czy gąbek. Pomysł Szefa Kuchni jest prosty – świetne smaki, super jakość, a wszystko tak ja w Goa.

Jeszcze jedna techniczna uwaga, restauracja jest otwarta codziennie, ale z przerwą – to znaczy można zjeść lunch - zamknięte - można przyjść na kolację. W zależności od pory dnia są dwa różne menu.

Wybrałam obiad, przyszłam punktualnie o 12.30 – godzinie otwarcia restauracji. Kelner zaprowadził mnie do stolika, okazało, się, że nie byłam najgłodniejszą osobą w tym dniu, kilka stolików było już zajętych.


Czekadełka fot. D.Szymborska

Jedyne szaleństwo Szefa Kuchni - zupa w kieliszku fot. D.Szymborska

Tak bosko tłustego chlebka to w życiu nie jadłam....fot. D.Szymborska

Halibut.....fot. D.Szymborska

Znów masło klarowane tym razem w deserze fot. D.Szymborska

Masala czaj.....fot. D.Szymborska


Zanim o jedzeniu to jeszcze o obsłudze – inna osoba odpowiedzialna jest za przynoszenie wody (i uzupełnianie szklanki), ktoś inny przynosi zamówione dania, zajmuje się winami, drinkami, wreszcie u Szefa Sali składa się zamówienie. I to wszystko działa perfekcyjnie. Pomimo pełnej restauracji, obsługa była bardzo sprawna, miła kompetentna i potrafiła wybrnąć z pomyłki, ale o tym za chwilę.

Do wyboru w porze lunchu są dwie opcje – 3 daniowe lub 2 daniowe menu plus desery, drinki, wino...

Wybrałam opcję 3 dania czyli przystawka, główne, deser i kawa albo herbata. Rzadko kiedy piszę o cenach, ale tutaj akurat, uważam, że to ważne – 31GBP za 3 dania (z kawą lub herbatą), 27GBP za 2 dania (tu już bez herbaty).  Tanio to nie jest, ale ceny są londyńskie a nie kosmiczne! Ot jedna z wielu michelinowskich restauracji w mieście…I to jest różnica w stosunku do tego, co w Warszawie...

Jest o miejscu, jest o cenach, jest o obsłudze brakuje TYLKO opisu jedzenia. Zdecydowałam się na firmową sałatę – Quilon i zestaw pokazowy w wersji niewegetariańskiej (plus 3.5GBP do menu) z herbatą na koniec.

Zaczęło się od czekadełek – cóż mogłabym tam czekać godzinami….chlebki, 5 różnych sosów, gorąca zupa – podana w kieliszku.

Niestety obsługa jest na tyle sprawna, że jak tylko się czekadełko zje….to podają pierwsze danie.

Sałata wyborna, ziemista, smakująca deszczem. Niby trochę warzyw, kiełków, owoców, ale  jak wiadomo, o te szczegóły chodzi. Jak kiełki to świeżutkie, jak rzodkiewka to marynowana, jak grejpfrut to bez białej żyłki. Pysznie.

Potem pojawił się zestaw degustacyjny. Wysłuchałam opisu, dowiedziałam się jak przygotowana została ciecierzyca, mango, kalafior z ziemniakami, fasolki, że jogurt ("domowy"). A mięsa nie było?! Poczekałam na Szefa Sali, u którego składałam zamówienie. Wielkie przeprosiny i zapewnienie, że to on sam mi mięso doniesie. Chwilę później kieliszek szampana na przeprosiny. I cóż podobnie jak z czekadełkami, przepraszana też mogłabym być długo…. Chwilę później halibut i kurczak.

Do tego wszystkiego specjalność Goa i tej restauracji chlebek z masłem hinduskim. Czegoś tak pysznego chyba nigdy nie jadłam. Wszystkie „próbki” to eksplozja smaku, przy jednoczesnej normalności podania. Spokojne miseczki, nie jakieś udziwnione talerze czy inne naczynia – ot Szef Kuchni jest pewien smaku, dba o estetykę ale danie ma przede wszystkim smakować. I to było to „coś” w tej restauracji, wszystko było w punkt, w smak, w kolor…..

Głodna byłam po tym bieganiu, zresztą, uważam, że być w takiej restauracji i nie zamówić deseru to by była głupota….a ja nie chciałam być niemądra. Znów masło, znów Goa. Gorące ciasto i lody waniliowe. Ot, tyle i aż tyle bo takie smaki, takie tekstury, taki balans, że Ganesza by każdą ręką domagał się dokładki!

Na koniec masala czaj. A mi się wydawało, że się nauczyłam robić dobrą herbatę. Cóż dużo przede mną. Tak genialnej herbaty z mlekiem roślinnym to jeszcze nie piłam, rozgrzewająca, aromatyczna ale tak przygotowana, by nie zdominować smaków obiadu.

Wina nie piłam, bo ciężko było się nie zgodzić z kelnerem, że do zestawu tylu próbek dań nie da się dobrać jednego wina, no chyba, że jest to francuskie wino musujące, popularnie zwane szampanem, bo ono pasuje dosłownie do wszystkiego!


I co? I wiem, za co dają te gwiazdki! Za szacunek do jedzenia, za jego jakość, za atmosferę w restauracji, za to, że chce się tam wracać. I na pewno, za to, że jedzenie może być normalne…..

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentarze z linkami reklamowymi, staram się kasować jak najszybciej :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa