TRYB JASNY/CIEMNY

18 Półmaraton Warszawski – podsumowanie



 
Dotarłam na metę. Jak ten czas leci. To było po raz jedenasty! Jedenaście razy witałam wiosnę w Warszawie! Z reguły w weekend ze zmianą czasu, czasem w deszczu, czasem przy wielkim mrozie a w tym roku tylko przy wietrze i chłodnej ale słonecznej pogodzie – idealne warunki dla tych, którzy się ścigali!
 
Rutyna przed zawodami się sprawdza, banan, batonik, kawa i można wychodzić z domu. Do tego „pelerynka” z Berlina, żeby nie zmarznąć i nie musieć oddawać rzeczy do depozytu.
Na szczęście w metrze było sporo biegaczy więc nie wyglądałam zbyt idiotycznie. Jest też „team” w workach na śmieci, więc na pewno byliśmy atrakcją dla pasażerów.



 
Tym razem łazienek było bardzo dużo, zarówno w miasteczku jak i przy starcie. Bo łazienka to kwestia bardzo ważna dla biegaczy.
 
Punktualny start, zwężenie na pierwszym moście i potem już spokojnie dużo miejsca dla wszystkich. 
 
Bardzo sympatyczna atmosfera, jedynie zgrzyt na jednym z punktów z piciem i jedzeniem – nie było obiecanych batoników, bo się skończyły, czasem też krucho bywało z wodą. Myślę, że wolontariusze chyba nie byli dobrze dowodzeni. Batoników nie planowałam jeść więc dla mnie to nie był problem, ale myślę, że to spore i niemiłe zaskoczenie dla tych co liczyli na „przekąskę”. Biegłam zgodnie z moim tempem wczoraj więc w strefie zielonej, w której byli zarówno maszerujący jak i całkiem szybko biegnący. 
 
Na trasie było trochę kibiców, bardzo sympatyczne zespoły śpiewające, orkiestra dęta, bębniarze – wszystkim ogromnie dziękuję za doping!
 
Jedyną niezadowoloną osobą, której przekleństwa ja usłyszałam w czasie biegu to była pani z palmą, która nie mogła przejść przez jezdnię bo „biegacze blokowali”, z trzymanej kolorowej palmy dochodziły konkretne wyzwisko. Nie powiem, było to zabawne!
 
Na metę wbiegłam w zaplanowanym czasie, który był bardzo daleki od życiówki, ale i tak cieszył, bo planem było dobiec zdrowo na metę.
 
Na mecie medal, dziękuję wolontariuszce, która wkładała medale na szyję a nie dawała do ręki – to coś co mnie mega denerwuje. 
 
Woda, jabłko i do metra. Biegacze byli dobrze zorganizowani, bo wczoraj jazda komunikacją publiczną była „na numer” startowy. Tyle, że bramki do metra nie były otwarte, potrzebna była wejściówka, której nie wzięłam (tak jak jakiś tysiąc innych osób) z biura zawodów. Więc była jedna wejściówka, dzięki której przechodziły kolejne osoby.
 
W domu, szybki prysznic i w auto bo umówiłam się na zwiedzanie nowych wystaw w Zachęcie.
 
Na pewno to był dobry dzień, a studenci z którymi miałam zajęcia wieczorem mieli bardzo spokojną wykładowczynię….

A tu jeszcze jedno zdjęcie z trasy, bo uważam, że jest bardzo interesujące...




A tu jeszcze wypromptowany obrazek, dla tych wszystkich, którzy nie lubią pisać, a chcą użyć obrazka, żeby opowiedzieć o tym co się działo wczoraj...



Komentarze

  1. Brawo! Gratulacje już za samo uczestnictwo w maratonie. Wiadomo, jak wiele wysiłku trzeba włożyć w to, aby wyrobić sobie formę na tyle, żeby wziąć udział nw takim wydarzeniu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa