Szusz Triathlon 2019 - relacja
Wąska droga, po dwóch stronach piękne, stare drzewa, tworzą zielony baldachim. Po dwóch stronach jezdni zielone pola, w tle majaczą jeziora. W powietrzu czuje się wakacje.
Nawet na jeden dzień. Można odpocząć, ale można też bardzo się zmęczyć. Od prawie trzydziestu (28 razy) lat w Suszu odbywa się triathlon. Miał swoje lepsze i gorsze lata, superrozpoznawalnych partnerów lub ich brak. Marka została. Efekt – pakiety wyprzedane.
Wyobraźcie sobie miasteczko, dojazd długi, wąskie drogi, a tu traktor a tu wiejski ścigacz w rozklekotanym aucie. W czerwcowy weekend zjeżdża się do niego „cała Polska”. Serio. Wystarczy zerknąć na tablice rejestracyjne zaparkowanych aut.
Organizatorzy zdają sobie sprawę, że zaplecze noclegowe, owszem jest, ale różnego poziomu. Dodatkowo bywają różne starty triathlonowe – od wypraw rodzinnych połączonych z wakacjami, klubowych wypadów busikiem, przez wyjazdy do spa dla drugiej połówki albo zupełnie budżetowe pobudki (prawie) w środku nocy by dojechać na start. Pakiety można odebrać w dniu startu (sprint). To naprawdę duże ułatwienie! Dodatkowo start o 13 pozwala dojechać z różnych części Polski.
Jak już „cała triathlonowa Polska” przyjedzie to się dobrze bawi! W Suszu i okolicznych wsiach nie narzekają na zamknięte drogie, nie psioczą na zawodników. Za to kibicują! I to jak! Chorągiewki przy drodze, orkiestry, muzyka – co zakręt trasy rowerowej to coś się dzieje, a zakrętów i podjazdów jest sporo!
W Suszu startowałam dwa razy na dystansie sprinterskim raz na ½ IM. Co start to miłe wspomnienie.
W tym roku to był wyjazd na wariackich zasadach, ale nie żałuję, mimo, że czas na mecie nie jest powodem do dumy to zadowolenie ze startu pozostaje! Nie będę pisać, że treningowo, że testowo – nie to był start dla dobrej zabawy! Tak, dość specyficznie pojmuję dobrą zabawę!
Pobudka o świcie, spakowane wcześniej auto, żeby zaoszczędzić czas. Uff. Jest miejsce na parkingu przy biurze zawodów. Pakiet. I można kibicować – auquathlon, potem MP elit, a o 13 mój start.
Zamierzałam płynąć w spodenkachm, ale że pianki były zabronione to i spodenki wypornościowe też....fot. D.Szymborska |
Tym razem bez pianek, bo woda była ciepła. Wiem, że niektórzy na to narzekali, ale rozumiem decyzję organizatorów, ciepłą woda, upał, środek dnia i zawodnicy się „zagotują” w piankach. Zresztą są regulaminy.
Do myślenia powinno mi dać to, że w przeciwieństwie do lat poprzednich nikt nie plażował i nie kąpał się w jeziorze. Zrozumiałam na rozgrzewce, dlaczego. Woda, delikatnie mówiąc nie pachniała dobrze! Najgorzej było przy brzegu, potem przy bojkach było już lepiej….
Start bez pianek, falowy, żeby była mniejsza „pralka”, strefa zmian na boisku ze sztuczną (tak myślę) trawą. Dzięki temu nawet przytruchtanie w butach rowerowych nie było takie straszne. Trasa rowerowa kręta, podjazdy, zjazdy.
Kibice i jeszcze raz kibice! Aż chce się jechać, bo człowiek czuje się ważnym zawodnikiem, takim, o którego się dba, wspiera. Upał, zmęczenie i człowiek się wzrusza!
Jezioro Suskie, tym razem dostarczało doznań wielu zmysłom,....węchowi również... |
Tym razem trasa biegowa na Sprincie to nie było okrążanie jeziorka tylko dwie rundki po mieście. Wolałam to wokół jeziora, ale narzekać nie będę.
Na mecie super doping, przybijanie piątek i piękny medal.
Jak co roku Susz okazał się cudownym przeżyciem, kolejne cudowne wspomnienia. Wyjście ze strefy komfortu (brak pianki i woda w wersji zielono pachnącej), upał i tyle radości.
Za rok znowu. Co do tego nie mam wątpliwości, bo warto zrobić sobie wycieczkę do miejsca, gdzie triathlon jest świętem, triathloniści (niezależnie od prędkości) są ważni, a organizatorzy wiedzą, że zawody są dla uczestników!
Komentarze
Prześlij komentarz