Rehab – pamiętnik – pierwszy tydzień
Dzień pierwszy
Zgodziny przeznaczonej na rehabilitacje 20 minut rozmawiamy, oglądamy zdjęcie RTG. Potem terapia manualna, w tak zwanym międzyczasie odpowiedzi na milion pytań. Wychodzę z listą 4 ćwiczeń, które mam wykonywać 3 do 4 razy dziennie. Muszę kupić rozciągliwą taśmę, bo oczywiście swoją w domu gdzieś zadziałam.
Dzień drugi
Ćwiczę, niby nic – cały zestaw zajmuje kilka minut, ale za każdym razem jest o milimetr, no może półlepiej – zakres ruchu rośnie, jednocześnie jest jeszcze tyle pracy, że końca nie widać…nie wiem jak Czarna Mamba to ogarnęła w 13 godzin…pewnie więcej miłośników filmu Kill Bill się nad tym zastanawia….
Dzień trzeci
Witajcie endorfiny! Aż ciężko w to uwierzyć, ale dziś jeździłam na rowerze! No dobra, przez 10 minut, z kadencją nie przekraczająco 30 obrotów na minutę, bez obciążenia i na rowerku stacjonarnym, ale co to były za emocje. Porównywalne do przejechania pierwszej setki na szosie! Serio! Ruch! Inny niż człapanie o kulach! Ćwiczeń przybywa. Rehabilitacja może nie jest najprzyjemniejsza – boli i frustruje jak się czegoś nie da zrobić, ale też cieszy, jak są nawet najmniejsze efekty. Przybywa wykorzystywanych gadżetów – teraz nie tylko taśma (żółta) ale też roller (różowy – choć w tym przypadku to nic nie oznacza, ale kiedyś wygrałam w zawodach kupon na zakupy i wybrałam sobie firmowy i różowy).
Dzień czwarty
Zestaw ćwiczeń zajmuje około 30 minut. Mam powtarzać trzy razy w ciągu dnia. Noga jest zmęczona po wczorajszych „szaleństwach”. Ćwiczenia nie sprawiają przyjemności, ale obserwowanie zmian w ruchomości nogi i owszem! Milimetr po milimetrze, ale jest lepiej. Rehabilitacja to zajęcie dla cierpliwych! Zrobienie pedicure u znajomej i bardzo delikatnej pani kosmetyczki dodaje sto pięćdziesiąt punktów do dobrego humoru! Wystające z pod bandaża zadbane różowe paznokcie to jest coś!
Dzień piąty
Dochodzę do wprawy w ćwiczeniach, dla podglądających sąsiadów – chyba już nie wyglądam już tak rozpaczliwie rolując i rozciągając Achillesa… Uwielbiałam wrzucać na insta zdjęcia swoich łydek – ot taka dumna z nich byłam, niestety obowiązuje czas przeszły w mówieniu o nich. Zdjęć nie będzie przez kilka miesięcy. Prawa noga jest widocznie chudsza, ale nie w taki ładny sposób tylko tak bez mięśniowo…dobre jest to, że jak już wrócę do sprawności to będzie mniej kilogramów do dźwigania. Najpierw nie jadłam za dużo, bo tak źle się czułam, a potem przyzwyczaiłam się do małych porcji, wciąż nie mam tyle ruchu więc spalam kalorie życiowo a nie sportowo.
Dzień szósty
Kupiliśmy pedały do roweru – tym razem bez emocji jak się będzie jeździło, bez zmiany bloków w butach, takie plastikowe najtańsze. Chodzi a bardziej jeździ o to, bym mogła codziennie po 10 minut jeździć na rowerze. To część mojej rehabilitacji. Kilka dni przed urazem zastanawiałam się po co trzymamy w domu trenażer, przecież jak chcemy to wychodzimy na rower a ja dodatkowo trzy razy w tygodniu jestem na spinningu. Jak widać nic nie dzieje się bez przyczyny. Trenażer w użyciu. Pedały zmienione na plastiki, dla bezpieczeństwa karbonu, aluminiowy rower wpięty. Nie jest łatwo. Jazda nie jest przyjemnością. Muszę być cierpliwa i poczekać, kiedy będzie sprawiała frajdę, ale najpierw ruchomość nogi, potem obciążanie. To sporty podjazd, stromy i wygląda na to, że z zakrętami.
Dzień siódmy
Byłam tak padnięta, że przespałam całą noc! Wczoraj z koleżankami poszłam do teatru, staramy się co miesiąc coś razem robić. Niby nic, ale to był pierwszy raz, kiedy uświadomiłam sobie, że osoby niepełnosprawne są bez szans w przypadku pożaru czy szybkiej ewakuacji. W Teatrze Nowym, barierki nie są dobrze dokręcone do platformy z siedzeniami, nie można na nich się naprawdę oprzeć. By dotrzeć do 10 rzędu trzeba nie lada wspinaczki. Zejście na przerwę – przemiły pan z obsługi służył mi za poręcz, na której można było polegać. Szliśmy w żółwim tempie. Po przerwie nie wróciłam, nie tylko dlatego, że nie za bardzo rozumiałam pomysł Warlikowskiego, ale też nie miałam ochoty ani na wspinaczkę, ani na zależność od innych w kwestii zejścia. Dziś rano jestem już po 10 minutach rowerku, jeszcze takie dwie jazdy, plus ćwiczenia. Dziś kilka więcej punktów do motywacji – bo to nie było miłe uczcie, taka świadomość, że w razie jakichkolwiek problemów to jestem bez szans…. Jeszcze dwa rowerki i 3 zestawy ćwiczeń…jutro spotkanie z rehabilitantką…
Brawo! Wytrwałości życzę :)
OdpowiedzUsuńsuper wpis, chętnie poczytam więcej :)
OdpowiedzUsuń