Bez Gwiazdek – i niech tak pozostanie
Raj hipstera - babcine kopytka z jarmużem fot. D.Szymborska |
Szanuję gwiazdki
przyznawane przez przewodnik ze śmiesznym ludzikiem, z czapeczkami mam większy
problem, czytałam wiele o ich
nieobiektywności, lubię jeszcze hiszpańskie słoneczka ze stacji benzynowej..
Jak ktoś się mnie
pyta zaczynać od dobrych czy złych rzeczy, to zawsze odpowiadam: od tych
pozytywnych…
Styczniowy wieczór
w Bez* był przemiły, spędzony w świetnym towarzystwie, tematy rozmów bardzo ciekawe, atmosfera przyjemna, jednym słowem super się bawiłam.
Jeżeli chodzi o
jedzenie, wino i obsługę to było naprawdę bez gwiazdek.
W styczniu
restauracja proponuje 4, 5 i 6 daniowe menu degustacyjne, do tego wybór
alkoholi. Kolacja kosztuje odpowiednio 90, 110, 130 złotych, do tego wina (85, 105, 125). Rzadko piszę o cenach, ale w tym wypadku myślę, że warto
wiedzieć jak są one wysokie w stosunku do smaku jedzenia…i jakości obsługi.
Rozumiem, że cena za jedzenie w restauracji to nie tylko to za ile kupione
zostały produkty, ale też wynagrodzenie gotujących, serwujących, sprzątających,
koszty utrzymania lokalu…i wiele innych rzeczy. Prowadzenie restauracji to
trudny i wymagający biznes.
Wybraliśmy
najbardziej rozbudowaną wersję. Tak jak np. w Senses pisałam o tym, że oprócz
dań wymienionych w karcie serwowane jest wile dodatkowych a to przystaweczek,
odświeżaczy, tak tutaj to co w karcie bez niczego dodatkowego.
Na pierwsze podano
pitę z lipian z modrą kapustą i gorczycą. Pieczywo dobre, kapusta chrupiąca.
Sposób podania – cóż jak nie ma gwiazdek, to na talerzyku jest serwetka i na
niej leży danie. Taki styl tapas baru, który lubię w Hiszpanii nie koniecznie jako część menu degustacyjnego. Do tego wino z
RPA. Dosłownie jak tylko przełknęliśmy na stół trafiły kopytka z winem z
Jakubowa. Tempo było oszałamiające. Nie idę do restauracji, żeby jeść na akord!
Poprosiłam o zwolnienie tempa.
Teraz o samej
obsłudze – osoba nalewająca wino, mówiła do nas per ty, przerywała nasze
rozmowy, po to by wygłosić przygotowaną formułkę. Dziwnie się czułam jak ktoś
nade mną stoi, chrząka bo tu i teraz musi powiedzieć coś o winie.
Bezgwiazdkowe wypieki i masło i oliwa fot. D.Szymborska |
Przekąska fot. D.Szymborska |
Znów na serwetce, topinamburowe przystawki wielkości naparstka fot. D.Szymborska |
Gołąbek - jedno z lepszych dań wieczoru, mimo zbyt twardej kapusty w stosunku do wypełnienia fot. D.Szymborska |
Jedynie słusznie wysmażony kawałek wołowiny fot. D.Szymborska |
Deser fot. D.Szymborska |
Wracając do jedzenia – kopytka były naprawdę dobre, potem pojawiła się przystawka w postaci topinamburu z cebulą i słoneczkiem. Porcja homeopatyczna i znów podana na serwetce, wino to Pinot Gris.
Czwarte to były
gołąbki z winem z Moraw. Gołąbki były zawinięte z twarde liście kiszonej
kapusty w środku był miękki dorsz, wszystko polane palonym masłem. Pomysł
świetny, choć kapusta za twarda w stosunku do tak delikatnego nadzienia.
Dalej danie główne,
dla mnie największe rozczarowanie. Nie skojarzyłam podania noża do steków, z
tym, że powinnam się dopytać jak podana będzie wołowina. Naiwnie założyłam, że
w restauracji kelner zapyta się mnie jaki stopień wysmażenia lubię. I wtedy
pojawił się krwisty kawałek wołowiny. Oj nie moje klimaty, nie moje. Zapytałam
się dlaczego nikt się mnie nie zapytał o to jak wysmażoną wołowinę lubię i wtedy usłyszałam,
że to jest jedyny słuszny. Serio. Na szczęście obok mnie siedział miłośnik
prawie surowego mięsa. Do wołowiny zaproponowano Modri Pinot z Słowenii. Wino
dla mnie nie do wypicia. Zostawiłam w kieliszku, obsługa nie zaproponowała nic
innego….a szkoda, bo przecież mają ciekawe wina. Wiadomo, że nie wszystkim
wszystko smakuje, ale brak zaangażowania za barem dawał się odczuć.
Na ostatnie danie
nie czekaliśmy zbyt długo, tym razem słodycz ze słodyczą. Pączek z lodami ze
śmietany i jabłek i do tego Tokaj. Smaczny deser, słodkie ze słodkim połączone,
ale jak rozumiem taka wizja była sommeliera.
I?
Dziękuję, mam już
opinię o tym miejscu, nie będę polecać, bo ani jedzenie, ani połączenia z winem
ani obsługa nie jest tego warta. Zastanawiam się czy ci wszyscy, którzy pisali
tak dobrze o tym miejscu byli inaczej obsługiwani, nie przeszkadzało im gdy
kelner chce być głównym aktorem, a szef kuchni podaje jedynie słusznie
wysmażoną wołowinę? To co zapamiętam, to przemiłe towarzystwo, bo jedzeniu szkoda poświęcać więcej uwagi.
Jeżeli
przyznawałabym gwiazdki restauracjom, to ta byłaby bez gwiazdek. Jak widać,
nazwa coś sugeruje….
Komentarze
Prześlij komentarz