TRYB JASNY/CIEMNY

47.BMW Berlin Maraton – ukończony!



Cel był jeden – pojawić się na mecie. Jak część z Was wie, marzę o tym, żeby być w klubie emerytów berlińskich czyli w Jubilee Club. By do niego trafić trzeba przebiec 10 maratonów, ale liczą się tylko te berlińskie. Brakuje jeszcze trzech.

Wczoraj było super emocjonalnie. Ale po kolei. Odbieranie pakietu startowego (sobota) bardzo sprawne – owszem kolejka przed expo – trzeba było pokazać potwierdzenie szczepienia lub testu. Cały czas w maseczce. W godzinę miałam pakiet startowy, bluzeczkę i szklankę na piwo.




W niedzielę spacerkiem na linię startu. Rutynowa kontrola by wejść – co się wnosi i czy się ma bransoletkę (z expo) i numer startowy. Ustawienie się w swoim bloku i czekanie na start. Przed biegiem informacje o ekologicznych zmianach – kubeczki z recyclingu, specjalne strefy „zrzutu”. My cały aż do strzału startera w maseczkach.

Sam bieg – zaskoczenie upałem. Emocje na starcie – że to się dzieje naprawdę, że po dwóch latach (złamana noga i pandemia) w końcu znowu tu jestem. Napad paniki po 1 kilometrze, że jeszcze takich 41 zostało. Euforia po przekroczeniu linii półmaratonu – cokolwiek się dzieje, teraz już „z górki”. Coraz cięższy każdy kilometr, tętno, które wariowało, noga, która puchła. A wszystko w rytm bębnów, orkiestr, oklasków. Kibiców było bardzo dużo. Atmosfera cudowna jak zawsze.

Na mecie, znowu emocje – radość i duma z siebie samej. Maseczka i medal. Nie powiem to był ten raz gdzie maseczka naprawdę przeszkadzała. Poncho, piwo – wydawane tylko jak się miało maseczkę. Po raz siódmy bezalkoholowe piwo uderzyło mi do głowy. 




Spotkanie pod literką „S” i można się cieszyć! Przepraszam wszystkich tych, którzy chcieli mi kibicować na trasie i śledzić jak mi idzie/biegnie. Nie ogarnęłam tego, że trzeba było zmienić status z prywatnego na publiczny, by było mnie „widać” w sieci. Jak szłam na start to zastanawiałam się po co są namioty „status check” – pandemicznie zinterpretowałam to jako potwierdzenie testu a nie możliwości „śledzenia” na trasie.




Mimo, że czas beznadziejny radość mega wielka! W ten weekend Poławiaczki Pereł nie były nad jeziorem, ale obydwie pobiegły maraton – jedna w Warszawie, druga w Berlinie.  Za tydzień rutynowa sobota….

Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków, za miłe wiadomości. Maraton to coś. To taki dystans, że można dużo przemyśleć, przecierpieć, ale to wszystko znika na mecie. Pojawia się drugiego dnia jak trzeba zejść po schodach, ale i to mija, a radość maratońska pozostaje!

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa