44 Berlin Marathon – relacja
Medalowa i rzeczywista Brama Brandenburska - jak dla mnie symbol berlińskiego maratonu fot. D.Szymborska |
Widać ich wszędzie, część ma medale na szyi, reszta eventowe kurtki, kuśtykają
z podniesioną głową. Niektórzy dopiero od wczoraj są maratończykami.
Bieganie w Berlinie jest inne, gdy widzisz kogoś na treningu to gna,
daje z siebie wszystko (trochę podobnie jak w Barcelonie), gdy zamykają milion
ulic w dniu maratonu, ludzie wynoszą stoliczki, krzesełka, wystawiają kolumny
na balkony i…kibicują a nie psioczą. Niemcy uwielbiają się ścigać, nie
potrzebują medali, pamiętam sylwestrowy wyścig pod Berlinem, gdzie nagrodą były
pączki a czasy były olimpijskie z tego prostego powodu, że tam przyjeżdżali
mistrzowie.
Wczorajszy dzień był cudowny. Pewno będę zadręczać znajomych, jak tylko
zapytają jak było to zacznę….od tego, że ukończyłam swój piąty berliński
maraton. Potem pewno powiem, że nie było życiówki, nie zamierzam się tłumaczyć
ale wszyscy, ci, którym rosną zęby mądrości – zrozumieją. Przy szczękościsku, i
spuchniętej szczęce można szybko spacerować, wolno biegać…. Owszem mogłam w
piątek zacząć łykać antybiotyk, ale wtedy start byłby dużo bardziej
niebezpieczny dla zdrowia. A tak cóż żele się wciąga a nie gryzie, banany do
twardych nie należą, tylko zamiast uśmiechu do kibiców wychodził mi jakiś
dziwny grymas.
Pokaz mody przedstartowej...bluza i polarek do wyrzucenia przed startem. A rozgrzewka, spacer z przyjaciółką pozwala mniej się denerwować biegiem fot. T. |
Za to na mecie nie byłam zmęczona tak jak zawsze. Starczyło sił na
wieczorny długi spacer i radość z bycia w Berlinie.
Bieg jak zawsze zorganizowany na tip top. Multum policji i tajniaków –
sportowe buty, ortaliony i słuchawki w uszach. Rozumiem, że bezpieczeństwo jest
ważne, więc nie narzekam bo kontrole bezpieczeństwa były przeprowadzane
sprawnie.
Na mecie – medal, folijka i dla tych co nie oddawali rzeczy do depozytu
– ponczo. Efekt miasto wypełnione nie tylko tłumem przykrytym błękitnymi
plandekami ale również szeleszczącymi ufuludkami w sreberkach, bo taki kolor
miały termiczne płaszcze.
21km, padało, ząb bolał ale jak ma się TAKICH kibiców to chce się wbiec na metę....oj chce...fot. T. |
Było piwo i reklamówka z jedzeniem (jabłko, banan, rogalik, który
przetrwa wojnę atomową, batonik, moje ulubione słone precelki).
Tak, tak na ręce TIMEX bo Garmin zdecydował się przestać działać....trzeba będzie reklamować fot. T. |
Ubrałam bluzeczkę z Urban Trail w Grenadzie - zyskałam aplauz hiszpańskich i meksykańskich kibiców fot. T. |
Za rok? Powtórka, bo zakładam, że ósemki mi w końcu wyrosną, będę
mądrzejszą biegaczką.
Komentarze
Prześlij komentarz