Castle Malbork Triathlon 2020 – relacja z pandemicznego triathlonowania
Zapisałam się miesiąc temu, niby nie obchodzę imienin, ale prezenty przyjmuję i owszem – weekend triathlonowy (obok maratonów i zawodów rowerowych związanych z wyjazdami, to jeden z moich ulubionych prezentów – Veltothon w Berlinie jechałam jako prezent urodzinowy…).
W czwartek zaczęłam narzekać, że może lepiej nie jechać, bo prognozy pogody złe, do tego organizatorzy zmienili godzinę startu na wcześniejszą. Narzekałam na wszystko i pakowałam rzeczy na wyjazd.
W piątek chwilę dwunastej byłam w Gdańsku, potem spacer w Sopocie, tak by po 17, jak tylko otworzyli strefę zmian w Malborku wstawić rower i zanieść rzeczy.
Pandemia i zawody triathlonowe
Zacznę od pandemicznych zmian w zawodach:- Maseczki w strefie zmian - w czasie wprowadzania i wyprowadzania rowerów (obowiązek wcale nieuciążliwy),
- Brak biura zwodów – pakiety leżały w „kuwetach” w strefie zmian, by do niej wejść trzeba było oddać wydrukowaną wcześniej kartę zawodnika (podpisaną) i pokazać dowód osobisty,
- Punkty żywieniowe bezdotykowe – wolontariusze tylko ustawiali na stołach wodę i izotonik w butelkach 0.5l – efekt mase plastiku, bo kilka łyków z butelki i wyrzucenie jej w strefie zrzutu śmieci,
- Brak kibiców na trasie (z wyjątkiem jednej szalonej rodziny na wsi, która wystawiła boomboxa, tańczyła z dziećmi i kibicowała na kolarskiej trasie),
- Brak kibiców na mecie,
- Torba finishera z medalem do samodzielnego ubrania na mecie.
Same zawody zorganizowane świetnie, odprawa przed pływaniem była najlepszą na jakiej byłam, a było ich już kilkadziesiąt – tak konkretnej, fachowej i sensownej jeszcze nie słyszałam.
A teraz o moim starcie – w sobotę, chwilę przed 6.45 (tak mieli zamykać strefę zmian) zdjęłam folie z roweru, rozpakowałam z worków "kuwetę" z rzeczami na zmianę, sprawdziłam rower.
Nurt, który mi się śnił nie istniał naprawdę
Potem zrobiłam krótką rozgrzewkę w rzece. Tutaj uwaga – nigdy wcześniej nie startowałam w zawodach, gdzie pływanie było w rzece. W nocy miałam sny o porywającym nurcie. Nogat okazał się zimny i pełen roślinności, ale nurtu to w nim dużego nie było, oj nie.Pod prąd i z prądem
Do startu ustawiłam się w drugiej strefie, to był spory błąd. Tak się zapisałam znając swoje przygody z pływaniem w wodach otwartych, okazało się, że bardzo mało osób przestrzegało podziału na strefy. Startowaliśmy falowo po dwie osoby na gwizdek sędziego, wszystko po to by uniknąć tłoku. Ponieważ byliśmy zupełnie pomieszani już na starcie zebrałam w żebra od żabkarza, potem zaplątałam się w roślinności rzeczną (nie mam pojęcia co to było), a potem dobrze mi się płynęło i złapałam swój rytm. Rzeka głęboka zaraz przy brzegu – łatwy start i łatwe wyjście pomostem. Schody do strefy zmian. I tutaj zaczęły się też moje schody.
Slow life w strefie zmian
Nie pytajcie co robiłam tyle czasu, dlaczego zachowywałam się jak w zwolnionym tempie, nigdy nie spędziłam tyle czasu w strefie zmian. Nawet w czasie debiutu przebieranie się nie zajęło mi tyle czasu co tym razem. Trudno się mówi, ale cały czas się zastanawiam co się wtedy stało? Niekorzystny biomed na całe 5 minut? Nie wiem.
"Koty" pod wiatr
Trasa kolarska zaczęła się niespodzianką, to znaczy, była mata do odbicia chipa i…..dopiero za zakrętem „belka” czyli linia po której można wskoczyć na rower. A potem? Potem to była prędkość i piekące uda. 34-35km/h z uśmiechem do siebie, że dobrze mi się jedzie. Zanim dojechałam do nawrotki widziałam najszybszych. Patrzę, kurcze niby takie „koty”, a wcale tak szybko nie jadą. Czyżby nie przepracowali zimy? No i cisnę sobie dalej. Wyprzedzam. Szczęście na rowerze, trwa aż….do nawrotki. Zderzenie z wiatrem i malutkim aczkolwiek męczącym podjazdem powoduje, że waty według licznika są w 7 (ostatniej i najwyższej) strefie, a prędkość – szkoda komentować. Nagle staje się jasne – moja prędkość i radość w jedną stronę zmienia się w zmęczenie i frustrację, że cisnę i cisnę a kilometrów nie przybywa. Nic to, jadę najmocniej jak umiem i jak noga pozwala – a śrubki tym razem nie przeszkadzają.
T2
W T2 (druga strefa zmian) nie robię pikniku i szybko, czyli normalnie ogarniam się na bieganie.Świadoma tego, że moja noga nie współpracuje zbyt dobrze z opcją bieg, jechałam mocno, żeby potem mieć więcej czasu na bieg.
Truchcikiem do mety
Dwa razy przechodzę do marszu, bo tak dokucza noga, na szczęście trasa wiedzie po klepisku, trawie i tylko trochę po kostce i asfalcie.Wbiegam na metę i naprawdę się cieszę, bo to był ważny dla mnie start.
Podsumowanie
Czas na mecie nie powala, bywało szybciej, ale bywało też wolniej, a bez śrubek. To co najważniejsze to, że wróciłam do triathlonu (tak, w lutym przed pandemią był start w indoor triathlonie, ale to co innego). Dalej kocham tę dyscyplinę, a właściwie te cztery jeżeli policzymy jeszcze strefy zmian.To była bardzo dobra sobota! Medal piękny, a organizatorzy poszli na rękę zawodnikom i rower i rzeczy mogłam odebrać ze strefy zmian chwilę po 10, a nie czekać do 13, jak było w harmonogramie zawodów.
Tak, wiem, że wybrzydzałam na taki wczesny start, ale dzięki temu miałam jeszcze imieninową sobotę.
Gratulacje!!!
OdpowiedzUsuńdzięki :) to była dobra sobota :)
Usuń