Nocny, górski „Bieg dla Słonia” – relacja z Warszawy
Przed startem - za pięć dziesiąta (wieczorem), w tle szczyt Kopy Cwila fot. A. |
„Dobrze, że byłem pod szczytem, to złapałem trochę aklimatyzacji, to nie powinno być tak ciężko.”– usłyszane na pierwszym podbiegu.
To była trzecia edycja, warszawskiego „Biegu dla Słonia”. Imprezy dziwnej, wzruszającej i ciekawej.
Zapisy – przez Internet – w kilku opcjach – udziału lub wsparcia Fundacji Kukuczki. Pakietów startowych brak, numerów startowych brak.
22.00 godziną startu biegu. Miejsce – Kopa Cwila. Latarki – czołówki obowiązkowe.
Dystans 5.5km – pięć pętelek z 10 podbiegami.
Przed startem wyświetlany był film, przyszło kilkaset osób, część ubrana „górsko” inni w bluzeczkach z biegów ogólnie znanych i uznawanych za trudne – od przeszkodowych do tych ultra.
Wystartowaliśmy punktualnie, goniliśmy się po osiedlowej górce – tam i z powrotem.
Czarne strzałki, czarną nocą...fot. D.Szymborska |
Medale fot. D.Szymborska |
Trzy posiadaczki pamiątkowych medali fot. D.Szymborska |
Szczyt Kopy Cwila po 22.40 fot. D.Szymborska |
Podobało mi się, że tyle osób tak spędziło piątkowy wieczór. Byliśmy razem, biegaliśmy, pokazaliśmy, że pamiętamy i że potrafimy się dobrze bawić.
Na kilka dni przed biegiem skończyłam czytać biografię Słonia. Poznałam człowieka, który kochał góry miłością trudną, czasem biznesową. Którego śmierć mogła być decyzją, a pozostała tajemnicą.
Sam bieg wzruszający, miło też było spotkać solidnych biegaczy – organizatorzy nie liczyli ilości zrobionych pętli, a uczestnicy sami dbali o to by przebiec odpowiedni dystans.
Na „mecie” czy pod szczytem czekały na wszystkich brzozowe medale. Miła pamiątka, pokazująca wspólnotę biegaczy i himalaistów. Po biegu chętni mogli zostać na losowanie wielu pamiątek górskich, ja poszłam do domu, bo wiedziałam, że nie będzie łatwo wstać rano tak by przez siódmą być w jeziorze…
Komentarze
Prześlij komentarz