VeloToruń 2018 – GIGA – 105km - relacja
104,5km trasy, czyli chwilę przed metą fot. T. |
Wszyscy zgrzytają zębami na hasła – ja to treningowo
startowałem. Uważają, że to tłumaczenie złego wyniku. Pewno po części tak jest.
Każdy ma jakiś powód startu w zawodach. Dla niektórych to pudło, dla innych
medal, dla kolejnych to wspólnie spędzony czas z przyjaciółmi. Każdy powód jest
dobry. Do Torunia pojechałam, żeby sprawdzić jak w warunkach stresu
startowego zachowuje się mój organizm i ile żeli jestem w stanie zjeść na
trasie ponad stu kilometrów.
Dodatkowo udało mi się: zgubić peleton, spalić na słońcu skórę
rąk i nóg, dostać medal z zeszłego roku, uniknąć kraksy na początku wyścigu.
Ważne jest też, że świetnie się bawiłam oglądając rzepak.
W Toruniu jechałam po raz trzeci, dwa razy startowałam na
dystansie MEGA, który jest dystansem średnim na tych zawodach. Podoba mi się,
że można śledzić postępy, porównywać wyniki. Inna kwestia, że pomimo tego samego dystansu ciężko zestawić ze sobą
start w pięknej pogodzie z tym w deszczu i bez ponad kilometrowego kawałka
asfaltu zastąpionego szutrem….
W tym roku wybrałam dystans najdłuższy. Jak się okazało GIGA
to wyścig najmocniejszych kolarzy. Średnie zwycięzców najdłuższego dystansu
najszybsze z całych zawodów.
Początek jak zawsze straszny. Wszyscy ruszają na hurrrrraaaa
i wjeżdżają w siebie. Młodzi kolarze mają dobre rowery i zero wiedzy o zasadach
wyścigu! Jak ktoś myśli, że zawodnik przed nim się zgłasza a nie sygnalizuje
stop to…. przykro zwyczajnie… Zawrotne prędkości na starcie jak co roku prowadzą
do wypadków na pierwszym kilometrze. Do tego dochodzą źle ustawieni zawodnicy –
nie chodzi o to, by zawyżać swój średni czas przejazdu, ale ustawili się w
strefie startu ci, którzy jechali inny dystans! Tak bardzo chcieli być w
pierwszej linii, że zastawili start innym…Grrr. Do tego jeszcze chamstwo, przekleństwa
w peletonie. To wszystko pokazuje, że kolarstwa to się trzeba jeszcze nauczyć….
Z drugiej strony, świetnie oznakowana trasa (raz tylko nie
byłam pewna, po zgubieniu peletonu jak pojechać), przemili wolontariusze w
punktach odżywiania. To była 4 edycja, moja trzecie i muszę przyznać, że widzę
jak przybywa kibiców. Wystawiają sobie krzesełka przed dom, stoją na
podjazdach, dzieciaki zbierają bidony. Jednym słowem VeloToruń wchodzi do majowej
tradycji.
Na mecie czekał na mnie starty medal, to znaczy taki co
wyjeździłam rok temu, mają dosłać nowy pocztą. Zobaczymy. Można było przyjechać
wcześniej i nie gubić peletonu, albo wybrać krótszy dystans.
Ze starym/nowym medalem |
Zawody zaliczam do udanych, tylko ręce piekły całą noc.
Najważniejsze jest dla mnie to, że wiem ile wody/żeli/izotoników potrzebuje mój
organizm. Ktoś powie, można było sprawdzić na treningu. Odpowiem niekoniecznie,
bo nawet jak jadę z „Made in Germany” to tak się nie stresuję jak na zawodach,
a wtedy organizm, żołądek zachowuje się inaczej.
Za rok też pojadę do Torunia, bo pomimo zamieszania ze startem,
braku stref startowych, chamstwa niektórych kolarzy to lubię te zawody bo tam
jest pięknie, co można oglądać jak nie pada….
M i M czyli medal i meze fot. D.Szymborska |
faktycznie od tej strony może to wyglądać strasznie, jakoś nigdy nie myslałam o błędach niedoświadczonych kolarzy (prawdopodobnie dlatego, że sama nie startuję i nie mam o tym zielonego pojęcia ;)), ale jak próbowałam sobie wyobrazić, to widzę tylko kraksę na starcie ;)
OdpowiedzUsuń