Oh My Pho – zachwytu brak
Przystawka - letnie sajgonki fot. D.Szymborska |
Zmokłam okrutnie na wyścigu i miałam wielką ochotę na
rozgrzewającą zupę. Ostatnio odwiedzam najróżniejsze ramenownie, tym razem zmiana
kraju – Wietnam.
To czemu
nie sprawdzić bardzo reklamowanego nowego menu, zobaczyć jak zmienił się lokal?
Zupa nie miała smaku, była ciepła, to jedyne co dobrego mogę
powiedzieć. Letnie sajgonki były napakowane zieleniną i makaronem, w przypadku
dwóch – z kurczakiem i łososiem, to do połowy rolsa zastanawiałam się, który
jem bo ani mięsa ani ryby nie było. Z rolsem krewetkowym było łatwiej, bo krewetki
były na wierzchu. Taro suche okrutnie.
Jednym słowem rozczarowałam się bardzo. Szkoda, bo to było bardzo
przyjemne miejsce, ale chyba ilość zamówień, duży ruch, to wszystko przełożyło
się na to, że jakość i smak gdzieś się zgubił.
Ktoś powie, chcesz prawdziwej zupy pho to pojedź do Wólki
Kossowskiej, pewno to prawdziwe zdanie, ale w czwartek wieczorem raczej mało
wykonalne.
Pho z pierożkami won ton fot. D.Szymborska |
Taro - wersja mega sucha fot. D.Szymborska |
Oh My Pho, obecnie znajduje się u mnie na liście miejsc, gdzie
można zjeść gdy jest się głodnym i zziębniętym, nie martwiąc się o to, że rozboli
nas brzuch. Taka kategoria miejsca to zdecydowanie nie jest to, co lubię i
czego szukam.
To co mi się podobało to instrukcje jak jeść pho – znawcy burkną,
że wiadomo. Pewno, że wiadomo jak się wie! A jak nie, to można zerknąć na
instrukcję – to dużo ułatwia.
Acha przez lata zmienił się sposób podawania – zamiast bambusowych
koszyczków plastiki, zamiast plecionych talerzyków plastiki udające bambusy.
Pewno higienicznie to wychodzi na plus – łatwiej to umyć, ale trochę gubi się klimat,
a przecież to też ważne gdy chodzimy do restauracji czy baru.
Komentarze
Prześlij komentarz