Made-in-Germany – czyli jak trudno jeździć na kole
Uwielbiam takie zdjęcia, sama bardzo rzadko je robię bo jakoś nie ma chwili, świat i kierownica.....fot. D.Szymborska |
Przez 60 kilometrów wymyślałam ten tekst, żeby potem wziąć prysznic,
zrobić sałatkę (będzie przepis) i zapomnieć….bo emocje opadły.
A było mniej więcej tak. Budzik. To ma być niedziela? Oj zdecydowanie nie
o takie weekendy walczyliśmy. Tak, wiem trening sam się nie zrobi, tak
niektórzy to sobie skarpetki z napisem – trening musi zostać odbyty – kupują.
Dobrze będzie jeżdżone. Najpierw planowanie, umawianie. Po to by na miejscu
usłyszeć, że zmiana planów. Jakby to było nawet najdłuższe wybieganie to bym
okiem nie mrugnęła, ale z rowerowaniem jest tak, że wciąż treningi są dużymi
wyzwaniami, więc nastawiam się, wizualizuję i nie cierpię zmian. Trudno.
Podwarszawska mekka kolarzy, peletony, lemondkowcy, tłumy szosowców z
elementami szybkich mtbowców. Ruszamy. 20 kilometrów grzecznie trzymam się na
kole. Patrzę na nieodklejony napis na kasku „Made in Germany”, znam go, o znam.
Koło – made-in-Germany-koło-made-in-Germany. Kilometrów przybywa. Nagle
informacja z przodu – za 50 metrów segment sprintu na Stravie. Co???? Dolny
uchwyt i próbuję nie zgubić Made-in-Germany. Doganiam po sprincie. Mój sprint
był wolniejszy, ale na tyle męczący, że mięśnie pieką. Będzie spokojnie mówili, takie pojeżdżenie mówili…..
Już ponad 40 kilometrów na liczniku. Made-in-Germany przyśpiesza, ja
nie. No drop mówili, poczekamy mówili.
Cyk pyk i flak z tyłu. Do parkingu, gdzie stoi auto jakieś 500 metrów, jechać –
szkoda felgi, iść w butach z karbonową podeszwą – szkoda. Idę w skarpetkach.
Nie wiedziałam, że różowe skarpetki tak działają na kolarzy, z 4 proponuje
pomoc! Dziękuję i tłumaczę, że za chwilę będę przy aucie. Made-in-Germany,
gdzieś przy zbiorze malin orientuje się, że ogona brak. Zawraca, widzi
spacerowiczkę z butami w ręce. Przywozi z auta sportówki i zmienia dętkę. Będzie spokojnie mówili, takie pojeżdżenie
mówili….
Ostatnie 20 kilometrów – początek spokojny. A potem coraz szybciej,
ostatnie 5 kilometrów to chyba też jakiś segment na Stravie. Made-in-Germany
chwali za końcówkę – dobre i to!
Nie wiem jak się odnajdę na następnej „wycieczce rowerowej” naklejka
„Made in Germany” została odklejona z kasku – nie była to moja ingerencja w
sprzęt sportowy…
Spodziewam się, że będzie: spokojnie, bez segmentów, bez „a ile to
watów da radę wycisnąć pod górkę”, no drop…. Nie żartuję, tak nigdy jeszcze nie
było….ale chyba na tym polegają treningi kolarskie, prawda?
Piechotą z rowerem fot. D.Szymborska |
Taką śliczną łyżkę mam....fot. D.Szymborska |
łyżka pod kolor skarpetek? :)
OdpowiedzUsuńoczywiście :) przecież nikt nie lubi jak miszmaszu kolorystycznego :)
Usuń