TRYB JASNY/CIEMNY

Marzenia są po to, by je spełniać – ½ IM, albo jak kto woli IM70.3 albo dystans średni, jak mówią w Suszu

Szczęśliwa na mecie - Eco Susz Triathlon, dystans średni - 1.9, 90, 21.1 fot. T.


Trzy lata temu, na zaproszenie agencji reklamującej Timex’a pojechałam do Gdyni. Był sierpień, wakacje. Cudowna pogoda, a ja siedziałam w dusznej sali konferencyjnej czekałam na ukraińskiego triathlonistę. Viktor okazał się przemiłym człowiekiem, rozmawialiśmy najpierw o bieganiu – tu wiedziałam o co pytać, a potem o triathlonie –zadawałam co najmniej laickie pytania. Na koniec chciałam wiedzieć co powinnam zrobić żeby ukończyć ½ IM, bo na takim dystansie Viktor starował następnego dnia. Usłyszałam, że powinnam chcieć i trenować. Uśmiechnęłam się, podziękowałam za „radę”.

Następnego dnia rano, na Gdyńskiej plaży z głośników leciała bardzo głośna muzyka, zawodnicy już w piankach za dmuchaną bramą. Po wystrzale z armaty rzucili się do wody, najpierw biegiem przez fale, moment delfinem a potem kraulem do statku, który był zacumowany gdzieś daleko na horyzoncie.

Viktor nie wybiegł z wody jako pierwszy, pojechał szybko rower, a ponieważ jego ulubioną dyscypliną było i jest biegania wyprzedził wszystkich i wygrał zawody. Pogratulowałam mu na mecie. Trzymając medal w ręce, wiedziałam, że ja też takie zawody ukończę! Przyjęłam „radę” zwycięscy Herbalife Ironman Gdynia 2013.

Nie umiałam pływać kraulem, to znaczy byłam w stanie przepłynąć jeden krótki basen i potem odpocząć chwilę i wrócić żabą, ostatni raz trenowałam pływanie wieki temu na studiach. Nigdy nie jeździłam na rowerze szosowym, nie licząc kolarzówki Rometu, której przerzutki nie działały, a jeździłam na niej w pierwszej klasie liceum. No dobra biegać lubiłam i umiałam, wiedziałam, że maraton boli, a treningi potrafią być męczące.

Wczoraj, trzy lata po tym, jak zastosowałam się „rady” ukraińskiego triathlonisty spełniłam swoje marzenie. Ukończyłam (z szóstką z przodu) swoją pierwszy ½IM. Jestem ogromnie szczęśliwe. Wciąż jest we mnie bardzo dużo emocji, teraz zajmuje się rozpamiętywaniem co mogłam inaczej zrobić…. Choć coraz bardziej przeważa uśmiech i spełnienie. Cudownie zrealizować swój cel!


Wbieganie na brzeg zawsze cieszy! fot. T.


To teraz relacja. Zawody super przygotowane. Mili sędziowie i ochrona w strefie zmian – pilnowali sprzętu ale byli sympatyczni. Dodatkowo, co ważne dla przyjezdnych możliwe było wprowadzanie rowerów jeszcze w dniu startu! Punktualny start – pianki dozwolone, mimo, że woda w jeziorze ciepła. Startowaliśmy z wody. Jezioro do tych z krystalicznie czystą wodą nie należy, ale z drugiej strony ani wysypki ani zapalenia spojówek jak po Zalewie Zegrzyńskim nie mam…..Jak dla mnie trochę mało bojek, bo zwyczajnie, jak pokazał mój zegarek mistrzem nawigacji nie jestem i zamiast 1900 popłynęłam ponad 2000 metrów. Byłam naprawdę szczęśliwa jak wyszłam z wody. Tym bardziej, że tak jak pisałam wcześniej dyspozycji startowej to ja nie miałam. A żołądek wariował przed i w czasie zawodów. Miałam do wyboru zrezygnować i „pluć sobie w brodę” przez kolejny rok, że nie wystartowałam, albo postarać się dobrze nawodnić i stanąć na linii startu. Wybrałam to drugie, wiedząc, że limity są duże i w 8 godzinach powinnam się zmieścić, robiąc wszystko powoli i nie szkodząc swojemu zdrowiu. Założyłam plan minimum, mogło być tylko lepiej. Było. Po wodzie strefa zmian, nie było szpanu triathlonowym stroikiem. Zadaniem było ukończenie, więc spodenki rowerowe były pożądanym luksusem! 90 kilometrów na rowerze, przejechałam spokojnie, z jedną przerwą „techniczną”. Okazało się, że te kilka osób, które były za mną zdecydowały się zejść z trasy. Zerknęłam w wyniki około 10% startujących nie ukończyło zawodów. Po rowerze, jeszcze raz do łazienki i na trasę biegową. Teraz wiedziałam, że nawet jakbym musiała iść całą trasę to będę ajronmenką (no pół, ale ajron). A tu okazało się, że da radę biec. Ba nawet udało mi się wyprzedzać!

Hamując przed "belką" po 90km jazdy fot. J.


Na metę wbiegłam po sześciu godzinach pięćdziesięciu sześciu minutach i czterdziestu jeden (według mojego zegarka) a czterdziestu siedmiu według pomiaru czasu z zawodów. Byłam tak ogromnie szczęśliwa! Dalej jestem!
"Piknik" w strefie zmian fot. J.

Wnioski: nie spotykam się z ŻADNYMI obcymi dziećmi tydzień przed zawodami – nie dam się sprowokować rota, dalej będę trenować pływanie plus nawigację w wodach otwartych, najwięcej jest do zrobienia na rowerze – bo następnym razem (tak, tak już planuję) trzeba jechać szybko, a nie żeby przejechać. Bieganie – oj biegam bo uwielbiam, wiem, że mogę szybciej po wodzie i rowerze, ale nie wiedziałam tego do wczoraj!

Tak jak w Gdyni się wszystko zaczęło, tak Susz pomimo nieprzeźroczystej wody, trudnej trasy rowerowej, biegania po kostce polecam wszystkim, którzy mają ochotę potriathlonować. Takiego dopingu, takiej życzliwości nie widziałam i nie odczuwałam jeszcze na żadnych zawodach. Całe miasteczko, wsie kibicują. Tym razem nie było zorganizowanych stref kibica na trasie biegowej, ale mieszkańcy wystawiali swoje stoiska z wodą, polewali biegnących z wężów ogrodowych. Dopingowali. Na trasie rowerowej doping był taki, że aż ciarki po plecach przechodziły a noga dawała mocniej.


Cudowna pamiątka! fot. D.Szymborska



Cudownie jest spełniać marzenia, jeszcze milej jest mieć kolejne…

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa