Siła jest w nas, czyli babskie uprawianie sportu
Moja deska, która złamałam była z jasnego drewna, ja byłam ubrana w spodenki i t-shirt ale podobnie jak pani z Playmobil byłam mega zruszona i dumna z siebie...fot. D.Szymborska |
Złamanie deski pięścią było
dla mnie wielkim przeżyciem (w czasie warsztatów Wendo), podobnym było
przebiegnięcie przez linię mety pierwszego maratonu, triathlonu czy
przejechanie „kreski” w czasie zawodów kolarskich, wreszcie cieszyłam się
ogromnie dotykając brzegu basenu na zawodach pływackich. Byłam (a jak sobie to
wszystko przypominam, to wciąż jestem) bardzo z siebie dumna. Czułam, że praca,
ćwiczenia nie poszły na marne.
Podoba mi się berliński zwyczaj – w poniedziałek pomaratoński ci co
dobiegli chodzą z medalami na szyi, niezależnie od tego czy idą do pracy, mają
wolne…ot czują się wyjątkowi. Wiadomo, że maraton ma jednego zwycięzcę, ale ci,
którzy go ukończyli mają powód do dumy.
Nie cierpię hasła – wszyscy jesteśmy zwycięzcami – nie, nie jesteśmy! Zwycięzca czy zwyciężczyni jest jedna, reszta też odnosi sukces w walce ze swoimi słabościami i o to właśnie chodzi w sporcie amatorskim.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia wychowania, świadomości. Efekt jest
taki, że gdy znajoma jest druga w kategorii wiekowej to mówi: phi, no wiesz, druga byłam, ale tylko w
swojej kategorii. Kolejna, która ukończyła zawody triathlonowe: no wiesz fali nie było, trasa kolarska
płaska, a bieg to prawie z górki był. Następna, która zwycięża w zawodach pływackich:
a mała konkurencja była, no wiesz i to
takie lokalne zawody. Wszystkie są podobne do siebie, na ukończenie czy
zajęcie miejsca dziewczyny pracowały bardzo ciężko, ale umniejszają swoje
osiągnięcia.
Gdy rozmawiam z kolegami to słyszę, że maraton biegli na 3.15 a że
wiało okrutnie to na mecie zjawili się dwie godziny później. Wysłuchuję uwag
dotyczących organizacji zawodów, które pozwalają zrozumieć zły czas na mecie.
Wszyscy są winni, tylko nie ich braki w treningach, a każdy ich medal ma większą wartość
niż złoto z Igrzysk Olimpijskich, nawet jak były to zawody gminne i każdy na mecie dostawał medal za ukończenie.
Ot różne perspektywy.
Nie od poniedziałku tylko od dzisiaj to zmieniamy. Jesteśmy
dumne z tego co już udało się nam osiągnąć – tak można cieszyć się z
przebiegniętych 10 kilometrów, z przejechanych 50. Nie trzeba medali, oklasków,
wystarczy własna satysfakcja i duma. Dobre samopoczucie sprawi, że na następnym
treningu przebiegniemy o jeden kilometr więcej albo pojedziemy o pięć dalej.
Wiele ograniczeń jest w głowie. Nie jest łatwo je zmieniać, ale jeżeli tego nie
zrobimy, to trudniej będzie się nam wychodziło na treningi, udział w zawodach
nie będzie wzbudzał u nas entuzjazmu…. Sport amatorski ma przede wszystkim
sprawiać przyjemność! Jeżeli mamy ochotę się ścigać – świetnie, jeżeli nie
lubimy współzawodnictwa też OK, najważniejsze jest poczucie tego, że jesteśmy w
czymś dobre. Dobre możemy być kończąc maraton w limicie czasu albo biegnąć na
czterdzieści pięć minut dziesięć kilometrów…. Dobre – czyli takie, które
trenowały i dały z siebie wszystko.
Wracając do Berlina, co roku (od kilku lat) biegnie w maratonie ponad czterdzieści tysięcy amatorów, kilkadziesiąt osób z elity. Wygrywa jeden, a reszta też ma powody do radości, bo miała możliwość biec po pięknej trasie. Pewno, że czas się liczy – to stoper prawdę ci powie, ale równie ważne są te dobre emocje, takie jak po złamaniu deski – euforia, duma i dużo radości i wiary w siebie!
Zatem Drogie Czytelniczki –
jeżeli już dziś trenowałyście to super, jak zamierzacie ćwiczyć wieczorem to
świetnie, planujecie aktywny weekend – jeszcze lepiej. Tylko proszę w
poniedziałek w pracy, w szkole przy kawie ze znajomymi nie umniejszajcie swoich sukcesów,
swojej pracy włożonej w trenowanie! Zwycięzca/zwyciężczyni jest jedna, ale jest
wiele spełnionych i szczęśliwych sportowców amatorów, bądźmy nimi!
ja wewnętrznie jestem z siebie dumna. czasami trochę umniejszam, bo wydaje mi się, że gdyby ni ja, to zrobiłby to słuchacz ;) wolę więc uprzedzić fakt.
OdpowiedzUsuń