Guru Łurzyckie Ściganie #5 – relacja
Chwile wcześniej przejechałam maty i wjeżdżam na drugie okrążenie fot. T. |
Oj nie Guru już, nie. To jedyne czego brakowało, to atmosfery "Guru ścigania". Takie szczegóły jak: brak wegańskich muffinków, pyszna kawa, ale
serwowana w remizie, a nie na dworze, wreszcie brak depozytu i brak pamiątkowych
kubków! Guru przechodzi do historii. Szkoda.
Co nie zmienia faktu, że dziś było cudowne ściganie!
Najpierw godzina pedałowania do Biura Zawodów – człowiek się rozgrzeje,
zwłaszcza jak jedzie za „Made-in-Germany” – stałe tempo jak od sznurka, „tylko”
trzymać koło.
Pakiet startowy – czyli dwie naklejki i żel. Mało jak za wpisowe 45PLN,
tym bardziej, że ruch nie był zamknięty i..ale o tym zaraz.
Kask oklejony, chip zamocowany na kostce. Rampa. Ups. Tym razem „troszkę”
mi się z niej spadło. Na szczęście nie na tyle, żeby wlecieć do rowu.
Potem mogło być tylko lepiej!
Uff nie mam zdjęcia jak spadam, tylko takie jak "prawie"...fot. T. |
Koleżanki, które ścigają się na MTB nie rozumiały tego, że uważałam
przed startem, iż jak się zjedzie z rampy to cała reszta jest „spoko”. Jak mi
kibicowały i widziały sposób zjechania/spadnięcia to zrozumiały co miałam na
myśli….
Potem auta jadące nadwiślańskim wałem, rowerzyści, którzy zajmowali
całą drogę jadąc radosną prędkością 15km/h…. Uff takie 20km to naprawdę
wyzwanie.
Na właśnie, auta i ruch rowerowy (w kierunku przeciwnym niż jadący
zawodnicy) – niewątpliwie i spowalniające i co gorsze bardzo niebezpieczne!
Zawody – jazda indywidualna na czas – odbywały się przy częściowo
zamkniętym ruchu drogowym. Tak jak takie zdanie w regulaminie nie przeszkadza
zbytnio gdy jest zimo i jest brzydka pogoda, tak staje się poważnym
utrudnieniem, gdy jest piękna niedziela i wiele osób wybiera ten czas na
wycieczkę pod Warszawę, nad Wisłę. Czyli dokładnie tam, gdzie dziś się
ścigaliśmy! Cóż pogody się nie wybiera. Na szczęście obyło się bez wypadków wymagających
interwencji ratowników. Było wiele „szlifów” na zakręcie pod górkę (90 stopni), ale na szczęście nie były one poważne.
Podsumowując, zawody udane (życiówka), atmosfera gorsza niż rok temu,
ale spotkanie z koleżankami kolarkami zawsze przyjemne. Rampa dość stresująca,
choć jak usłyszałam po przejechaniu linii mety, ja spadłam z niej tylko „troszkę”, a był i zawodnik, który zaliczył „glebę” do rowu.
Za rok? Mam nadzieję, że bez Guru tradycja ścigania pod Warszawą nie
zniknie, bo lubię ten wyścig, Mimo, że jest wymagający, trudny – ze względu na
ruch uliczny, to start w Łurzyckim Ściganiu sprawia dużo frajdy!
Do zobaczenia za rok!
Łurzyckie Ściganie 2015 - RELACJA
Łurzyckie Ściganie 2016 - RELACJA
Komentarze
Prześlij komentarz