Owszem blogi rządzą się innymi prawami niż książki kucharskie ale staranności nigdy za dużo.... |
Aaaa mi się też to zdarza, na szczęście rzadko, ale jednak, jak
przejrzałam przepisy to będę musiała je uściślić, doprecyzować, uczynić z nich
profesjonalną instrukcję postępowania w kuchni.
Coś takiego jak „szczypta” nie
istnieje, podobnie „garść” a przyprawianie „do smaku” nie wiadomo czym jest. Zgadzam
się z Julianem Barnes’em – albo jest przepis albo nie.
Nie ma czegoś pośredniego, owszem można sobie poczytać i pooglądać opowieści
kulinarne, ale nie warto według nich gotować, bo nie mamy żadnej pewności co z
tego wyjdzie….
Przesadzam? Niekoniecznie. Nie cierpię niedomówień w przepisach, nie
lubię się domyślać, chcę mieć jasną, przejrzystą instrukcję! Zupełnie mnie nie
śmieszy, szef kuchni, który zerka do podstawowego przepisu, robi to po to by a)
nie zajmować sobie głowy b) po to by jego dnie miało powtarzalny smak. On
gotuje według receptur. Nie uważam, że jest rzemieślnikiem, twierdzę, że jest
profesjonalistą.
Julian Barnes napisał krótką i barwną książkę o jego przygodach w
kuchni. Świetnie się czyta i myślę, że lektura tej pozycji przydałaby się wielu
osobom przygotowującym przepisy. Barnes jest bardzo krytyczny, nie uznaje
niesprawdzonych przepisów, jest nieufny w stosunku do wszystkich celebrytów,
którzy wydają książki kulinarne.
Dawno nie zgadzałam się z autorem w 100%, a tutaj czuję, że myślimy
podobnie – też zdarza mi się nabrać na zdjęcie w książce kulinarnej, potrafię
zapomnieć, że to wcale nie musi być prawdziwa potrawa, że fotografia kulinarna
rządzi się innymi prawami – ma wyglądać nie smakować.
Podobnie jak Barnes czytam przepis, aż go zrozumiem – niestety coraz
częściej się okazuje, że a przepisach są błędy – a to składniki podane nie są
potem wykorzystywane w procesie gotowania, albo odwrotnie – „coś” pojawia się w
czasie przygotowywania, co nie było na liście do kupienia.
Nie jestem takim pedantem jak Barnes, pewno dlatego czasem przygotowuję
niejadalne potrawy – bo podmieniam i improwizuje. Ktoś powie, świetnie – twórcze gotowanie. Odpowiem – z pewnością, ale
jak ma się cały dzień na eksperymenty a nie jest się głodnym wieczorem. Im
więcej gotuję tym bardziej doceniam stare książki kucharskie, takie bez
obrazków z przepisami, które zanim tam trafiły były przygotowane wiele razy. W
gotowaniu nie ma przypadków, to że coś się raz udało nie oznacza NIC.
Myślę, że warto kupić „Pedant w
kuchni” zamiast kolejnej kuszącej śliczną okładką, albo znanym autorem
książki kucharskiej, dobry przepis to skarb! Zapisujmy, pielęgnujmy i nie
zniechęcajmy się datą wydania – kilkadziesiąt lat temu, książka kucharska była
redagowana, przepisy gotowane po wiele razy a autor czy autorka wiedział o czym pisze. Oczywiście wciąż
ukazują się perełki – super przepisy – jednak przeważają, pozycje marne…
Pedant w kuchni, Julian
Barnes, Świat Książki, Warszawa 2017
Komentarze
Prześlij komentarz