Made-in-Taiwan – trening z Garmin Edge 520
Nie zawsze się słucham ale dobrze wiedzieć, że zasłużyłam na odpoczynek fot. D.Szymborska |
Pamiętacie w czerwcu, jak się użalałam jak to jest trudno jeździć z
Made-in-Germany? Trudno jest dalej, nawet bardziej, bo odkleił – po lekturze
tekstu – naklejkę z kasku, ale ja tak szybko nie zapominam! (pełen tekst
TUTAJ). Teraz będzie o tym jak się jeździ z Made-in-Taiwan czyli licznikiem
Garmina.
Nie ma usprawiedliwienia, że satelity nie łapie, że trzeba poczekać –
już na podwórku radośnie piszczy obwieszczając, że GPS gotowy. Moment później
rozpoznaje HR z zegarka. Nic tylko jechać.
Made-in-Taiwan jest jeszcze bardziej bezlitosny niż Made-in-Germany. Od
razu gotowy. Ruszam. Człowiek to nerwicy może dostać od tego piszczącego
licznika. Pewno, że mogłabym dźwięk wyłączyć, a wtedy Made-in-Taiwan tylko by
mrugał, ale nie po to trenuję z licznikiem, żeby nie wykorzystywać jego funkcji
– zdenerwowany kolarz jest bardziej zmotywowany!
Potrzebny jest i komputer i telefon żeby do licznika wgrać trening. Są
też ograniczenia bo licznik świeci/piszczy i „straszy” zawodnika albo za małą
kadencją albo za małą mocą. Jak piszczy, że to jest za duża to jakoś tak bardzo
się nie martwię….
Made-in-Taiwan w pełnej gotowości. Trening składający się z trzech
części – rozgrzewki – na moc, części właściwej – na kadencję i schłodzenia – na
moc.
Pierwsza i trzecia część najłatwiejsza do przejechania w taki upał,
środkowa – duszę jak lokomotywa, a Made-in-Taiwan mruga do mnie, znaczkiem
korby, na szczęście czasem piśnięcie licznika oznacza, że jadę we właściwej
strefie – ot taki sposób chwalenia – tak to przynajmniej odbieram.
Jak nie korba to ciężarek - coś czego nie chcę widzieć zbyt często...fot. D.Szymborska |
Jak już zrobię rozgrzewkę, przejadę trening, to bardzo kusi, żeby
skończyć, bo to rozjeżdżenie to kolejne 15 albo 30 minut, a można by już prysznic w domu brać.
Made-in-Taiwan ma na to sposób. Wie, że uwielbiam pucharki/melodyjki/wszelakie
nagrody za wykonanie zadania. To proszę bardzo. Jak pojadę też schłodzenie w
zadanym czasie to mi licznik melodyjkę gratulacyjną zagra – miło prawda? To
jadę w tym upale, licznik odlicza czas jaki pozostał i…są fanfary (prawie) jak
skończę trening.
Wiadomo, że przed treningiem wygląda się smutniej ale lepiej niż po, w wersji szczęśliwej i mega spoconej... |
Made-in-Taiwan nie ma taryfy ulgowej, nie przyjmuje do wiadomości
mojego gorszego dnia, zmęczenia czy super gorącego asfaltu. Trening to trening.
Pewno, że mogę sobie włączyć opcję samego pomiaru – czyli będzie mi pokazywał jak
jadęm a nie dyktował trening. Tylko po co mieć licznik, który „trenuje” i go
nie używać? Więc psioczę, wyzywam (czasem) ale jeżdżę treningi. Ikonki – mogą się
przyśnić w nocy ale działają – pojadę mocniej/szybciej/z większą kadencją, nie
lubię podskakiwać na siodełku i widzieć upomnienia od Made-in-Taiwan.
Myślę, że pora na dokładny opis licznika, tak jak z pisaniem o zegarku (GARMIN
735XT – TUTAJ) czekałam kilka miesięcy tak i tutaj było czego się nauczyć,
przeklikać ale warto, bo jakość treningów z Made-in-Taiwan bardzo wysoka, chyba
podobnie stresująca jak jazdy z Made-in-German, bo ludzka pamięć bywa zawodna a
systemowa, zapisana i jeszcze pokazana na wykresach pamięć licznika jest
okrutna i nic nie przepuści….
Komentarze
Prześlij komentarz