TRYB JASNY/CIEMNY

Gastrosucze, gastrodziwki czyli foodie w „Koszykach”

Dobrze, że książka była z przeceny...a w "Koszykach" dziś tłum fot. D.Szymborska


Maciej Nowak, którego kulinarne felietony czytam co tydzień, powołał się na książkę Jessici Tom, której tytuł przetłumaczona jako „Foodie w wielkim mieście”, książkę przeczytałam, do Hali Koszyki poszłam….i? I nic nie zjadałam….

Książka Tom, jest nudna, przegadana i przypomina nieudaną, kulinarną kopię „Diabeł ubiera się u Prady”, oryginalny tytuł chwytliwy dużo bardziej bez polskiego tłumaczenia – „Food Whore” – ale środek książki niestety kiepski.

Nie wiem czy Maciej Nowak był w „Koszykach”, bo felieton poświęcił przeszłości i znajomej Pani Fryzjerce, a ja w Hali byłam, ale nic nie zjadłam więc recenzji nie będzie, książkę przeczytałam i nie polecam.

Dziś, czyli w ostatnią październikową niedzielę w Hali było tłoczno, minęło już kilka dni od otwarcia, ale jak widać „Koszyki” są modne.

Brzmi to jak prehistoria, ale pamiętam jak jeszcze były tam delikatesy i księgarnia z tanimi książkami, potem zamknięte na głucho, dalej malutki targ w bramie i dwie restauracyjki, potem remont generalny i teraz – tak, teraz to jest piękne miejsce. Dużo restauracji, jest w czym wybierać.

Przeszłam się z przyjemnością, ciesząc się, że przybyło nowe miejsce w Warszawie, potem zrobiłam jeszcze jedną rundkę, weszłam na górę, popatrzyłam na tętniące życiem bary. Uśmiechnęłam się do kamery – pewno będzie podpis – „warszawiacy tłumnie odwiedzają dopiero co otwartą Halę Koszyki”. Pokręciłam się jeszcze chwilę i pojechałam do sprawdzonej, lubianej restauracji na obiad.


Chyba najczęściej fotografowany bar w Warszawie - Bar Koszyki fot. D.Szymborska


Dlaczego nie „Koszyki”? Przecież lubię jak w restauracjach jest ruch, nie cierpię stagnacji, ba boję się miejsc w których nie ma ludzi. To akurat było super, mniej podobały mi się zapachy atakujące ze wszystkich stron i mieszające się niezbyt smacznie, ale nie było to aż tak męczące, tylko zauważalne, problem był w tym, że nie zauważyłam miejsca w którym chciałabym zjeść, nic mnie „nie porwało”.

Nie wiem jakie ceny, nie wiem jaka obsługa, nie wiem jaka jakość jedzenia, bo zwyczajnie nie miałam ochoty sprawdzać. Poczekam kilka miesięcy, wtedy będą tam restauracje i bary, które przetrwają, które udowodnią, że odpowiadają gustom gastrosuczy, czy jak wolą polscy tłumacze foodie. Muszę się liczyć, że mogę nie spróbować czegoś nowatorskiego, bo w Warszawie dużą popularnością potrafią cieszyć się miejsca, które karmią parszywie ale są modne, a porcje duże. Trudno, będzie jak będzie.

Książki Tom nie polecam, ot opowieść o studentce, jej perypetiach związanych z jedzeniem w restauracji, stażem i życiem. Przewidywalne do bóle historie, drętwe dialogi, jedyne co mi się podobało to opisy dań. Tutaj Jessica Tom pokazuje, że wie jak łączyć smaki, jak o nich pisać – to była przyjemność, wyobrażać sobie dania, opisywane w książce.

Foodie lub jak nazywa to Tom – food whore, to osoba, której najbardziej na świecie zależy na jedzeniu. Foodie je nie po to by się najeść, tylko po to by doznawać lecz z drugiej strony, je po to by istnieć, to bywanie w dobrych restauracjach konstytuuje istnienie food whore. Bez blichtru, szpanu, pieniędzy foodie znika. Jedzenie jest fetyszem, ma być karmą dla duszy, tylko gdzie ta dusza? Jak już się poznało wszystkich, których należy, bywało się tam gdzie trzeba, wreszcie jest się rozpoznawalnym jako ważna, restauracyjna persona, to co zostaje? Tom pokazuje, że niewiele. Wyjściem jest powrót do prawdziwego jedzenia. Dlatego, właśnie na to prawdziwe jedzenie poczekam trochę i wtedy pójdę znów do Hali Koszyki.

W październiku Jessica Tom wyszła za mąż, całe menu weselne przedstawiła u siebie na blogu, jak siebie samą nazywa to nie wiem….ale jedzenie wygląda smacznie, wyszukanie, światowo….foodie czy food whore?


Jessica Tom, Foodie w wielkim mieście, tłumaczył Krzysztof Obłucki, Wydawnictwo  Harper Collins Publishers, Warszawa 2016

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa