Luksusowy triathlon – relacja z Hiltona
A do tego śliczny medal na "mecie" fot. D.Szymborska |
- Czy woda może być zimna, czy
woli Pani taką w temperaturze pokojowej?
- Czy podać mały ręcznik do
otarcia potu?
- Proszę tutaj odkręcona woda,
zakrętkę kładę obok.
- Olbrzymie gratulacje – i medal
powieszony na szyi.
- Czy jeszcze w czymś mogę
pomóc?
Tak, tak wygląda triathlon w Hiltonie. Serio. Po kolei. Po pierwsze,
dziękuję czytelnikowi, Marcinowi za praktyczne rady związane ze startem – tak
klapki, żeby biec po betonowych i nierównych schodach klatki technicznej były
świetnym rozwiązaniem. Po drugie, nie przestaje się uśmiechać, bo tak przyjemnie
było wczoraj. Po trzecie, indoor triathlon jest super. Po czwarte, muszę
poćwiczyć regulację prędkości na bieżni.
A było tak:
Przyjechałam wcześniej, chciałam wszystko sobie przygotować. Okazało
się, że pedały w rowerku są „zapieczone”, z pomocą przyszedł instruktor
spinningu. Dodatkowo pomógł wyregulować rowerek. Na takim cudeńku to jeszcze
nie jeździłam – Tomahawk IC7 – pod tą nazwą kryje się bezgłośne spinningowe
cacuszko, z licznikiem, który pokazuje: kadencję, Vaty, prędkość, dystans, puls
(jak się ma pasek), czas i procentowo wyliczaną wartość związaną z % wysiłku.
Rozgrzewka w basenie i start. 20 długości, na współdzielonym torze,
może ze dwie małe kolizję zaliczyliśmy, ale na szczęście nic poważnego. Potem
trzeba było wyjść z basenu, wbiec do klatki schodowej (takiej średnio
reprezentacyjnej, bo technicznej, przeciwpożarowej (chyba)). Potem atrakcja dla
klubowiczów Holmes Place Hilton – przebiegnięcie przez siłownie do sali, w której stały
rowerki spinningowe. Biegłam w klapkach, kostiumie kąpielowym, owinięta
ręcznikiem z okularkami i czepkiem w ręce. Zostawiałam mokre ślady na
wypastowanej podłodze...
Potem rowerek, 20 kilometrów. Jazda z utrudnieniami i ułatwieniami. Ot, w czasie naszego triathlonu (mojego i 5 innych chłopaków), odbywały się zajęcia
ze spinningu. Wszystko dobrze jak mieli szybki odcinek, żywą muzykę, ale jak
prowadzący puszczał wolniejszy kawałek, zachęcał do odpoczynku, to był bardzo
sugestywny, musiałam uważać, bo mi też prędkość spadała.
Po 20K na rowerku, zmiana obuwia i na bieżnię. I tutaj moja porażka.
Nie wiem może poziom cukru mi zbyt bardzo spadł, ale ucieszyłam się, że mogę
bez zmęczenia sobie truchtać. Dokładnie truchtać – dopiero na ostatnich
kilometrach skojarzyłam, że jak nie zwiększę prędkości, to nie będzie przybywać
metrów, kilometrów. Ostatni kilometr 4.15 – 4.17 a wcześniej to szkoda
komentować, ale za to oglądałam wiadomości na bieżniowym monitorze.
W końcu minęło te 5 kilometrów. Po 1.22 na szyi zawisł medal, a ja
jeszcze trochę pospacerowałam na bieżni, znów skorzystałam z pomocy przy
odkręcaniu pedałów i pojechałam do domu.
To było świetne popołudnie. Jak się okazało da się zrobić trening o
bardzo dużej intensywności (biegania to tak średnio dotyczyło), wieczorem, pod
dachem!
Do tego obsługa, atmosfera i cała zabawa – świetnie było! Pewno, że nie
ma tego momentu gdy tłum ludzi wbiega do wody, coś za coś. Jest za to spokój i
brak stresu o dobrą/złą nawigację, w basenie ciężko się zgubić. Rower – też
wyzwanie bo nie ma, że będzie z górki….jest po płaskim, albo jak sobie ustawimy, to ewentualnie może być pod górkę! Bieganie na bieżni, no tutaj to ciężko
dopatrzeć jakiegoś specjalnego uroku, może to, że można wiadomości oglądnąć!
Razem z dojazdem, startem i powrotem - 2.5 godziny - dobrze spędzone! A tu selfie medalowe w windzie |
Uważam, że takie zawody, w tak miłej i wspierającej atmosferze są
idealne dla tych, którzy zaczynają przygodę z triathlonem. Potem będzie tylko
ciężej a tutaj, bezpiecznie – basen, przyjemnie – klima, wspierająco – opieka trenerów.
Warto wystartować. A dla doświadczonych zawodników to może być mocny trening, w
choć trochę przypominających zawody warunkach.
Komentarze
Prześlij komentarz