Wi-Taj czyli uległam reklamie i recenzjom
Kaczka z ryżem, zestaw lunchowy w Wi-Taj fot. D.Szymborska |
Bardzo lubię nowe restauracje. Czytam recenzję, patrzę co znajomi mieli
na talerzu, a mam wielu takich co robią zdjęcia i potem je publikują w
portalach społecznościowych. Naoglądam się smaczności i potem planuję jak tu
pójść do tej a nie innej restauracji. Przeglądam też portale, które żyją
nowościami kulinarnymi, wreszcie sama odkrywam nowe miejsca, po to by być tą,
która napisze, zarekomenduje lub będzie przestrzegać przed odwiedzeniem i
wydawaniem pieniędzy w danym miejscu. Jednym słowem lubię jeść na mieście!
Bywa, że źle to się kończy dla mojego żołądka, bywa, że prowadzący restauracje
blokują mi możliwość komentowania na ich FP, czasem składam oficjalne
reklamacje. Jednak najczęściej jestem mniej lub bardziej zadowolona, bo
jedzenie w restauracjach, barach sprawia mi wielką radość. Nie tylko dlatego,
że nie muszę zmywać, stać przy kuchni….ale też dlatego, że lubię siedzieć przy
stoliku, barze, obserwować ludzi, rozmawiać, cieszyć się z jedzenia i odkrywać
nowe smaki.
O Wi-Taj czytałam i słyszałam same dobre słowa. Wczoraj byłam jak to
ładnie się mówi „w okolicy” więc czemu nie skorzystać z oferty lunchowej? Do
tego jak podają kaczkę. Bardzo lubię to tłuste, ale też aromatyczne mięso.
Malutkie wnętrze, duży ogródek przy Placu Konstytucji. Usiedliśmy na
dworze. Po odnowieniu balkonu, wiem, że siedziałam przy stoliczku z IKEA i na
krzesełkach od tego samego Szwedzkiego potentata meblowego. Nie ma to jak mieć
rozeznanie w meblach balkonowych!
Pani kelnerka podała kartę, szybko zamówiliśmy – dwie kaczki i
sajgonki. W zestawie lunchowym jest danie+surówka+lemoniada. O lemoniadach to
już pisałam (TUTAJ), ale ta reklamowana jest jako tajska. Woda, cukier, sok z
cytryny i listki mięty. Dobra, podawana w malutkiej szklaneczce. Chwilę
(dłuższą) potem pani przyniosła kaczkę na smażonym ryżu, mikroskopijne miseczki
z surówką. Na przystawkę i sztućce/pałeczki musieliśmy czekać.
Kaczka w pięciu smakach, podana na dobrze podsmażonym ryżu, taka jak
podają w barach z tajskim/wietnamskim/azjatyckim jedzeniem. Sajgonki niczym się
nie różniły od tych, podawanych w barze przy pętli autobusowej, tyle, że te
„moje” kosztują 7.5 i mają dużą porcję surówki, a te tutaj prawie 12PLN i bez
surówki.
Właśnie tutaj zaczyna się moje przeliczanie i doszukiwanie się różnic.
Tak, talerze eleganckie, tak jest obsługa kelnerska, ale poziom jedzenia? Chyba
po prostu mam szczęście, że w moim barku, jest tak pysznie i taką samą kaczkę
dostanę za 14PLN a nie 25…. Mówi się trudno zapłaciłam za miejsce. Rozumiem, że
czynsz na Placu Konstytucji kosztuje więcej niż przy pętli autobusowej na
Mokotowie, podobnie z obsługą kelnerską, lepszą zastawą….. to wszystko podnosi
cenę. Tyle, że nie dostałam niczego innego niż barowe jedzenie! Dlatego
zastanawiam się skąd te „ochy” i „achy”…. Ja tam więcej nie przyjdę, bo po co…..
Komentarze
Prześlij komentarz