TRYB JASNY/CIEMNY

Pireneje dzień 6

Mogłabym wyglądać lepiej ale nie miałam siły fot. D.Szymbroska

Pireneje dzień 6

Oj dziś to ciężko było. Pamiętacie jaka wczoraj dumna byłam z dobiegnięcia do „Zamku dla orłów”? To było wczoraj. Dziś wyspana wybiegłam z domu i… okazało się, że wyspanie nie wystarczy. Jeszcze pod górkę to jakoś szło, powolutku ale do przodu. Potem skipy A – bez patrzenia na pulsometr bo nie chciałam się stresować jak jest wysoki. Trzeba było wrócić do domu. I tutaj pojawił się problem. Łydki i piszczele odmówiły współpracy. Dowlokłam się do domu. To był koszmar, nogi nie chciały biec. Do tego na koniec wkurzenie bo po updejcie NIKE GPS na moim telefonie nie liczy kilometrów tak jak powinien tylko wytycza sobie prostą łączącą dwa punkty. Jak łatwo sobie wyobrazić nie biegłam wlini prostej!
Kaktusy pod Kolegiatą w Alqezar fot. D.Szymbroska
Cortado w La Marmita de Guara w Alquezar fot. D.Szymborska


Dziś spokojniejszy dzień. Oprócz bieganie jeszcze dwa spacery – jeden dłuższy bo zamek w Aquezar jest na konkretnej górze! Potem kolejny i jakby mi było mało to jeszcze zwiedzanie wierzy w kolejnym zamku – masę schodów oczywiście!

Wieczorem jeszcze rosado w Ainsa pod zamkiem. A jutro Barcelona. Dzień wolny od biegania, bo po dzisiejszym wiem, że nogi potrzebują czegoś więcej niż wyspania organizmu. Nie pomaga też strumyk, a dokładanie Rio Cinco. Dziś było gorąco cały dzień. Bieganie rano ma sens! Nie dość, że mam cały dzień przed sobą to wieczorem wina się mogę napić!
Zasłużone rosado w Ainsa fot. D.Szymborska

Sardynowy podajnik rachunków w Ainsa fot. D.Szymborska


Z ciekawostek pirenejskich to dziś nie tylko myszołów krążył nad moją głową ale jeszcze widziałam węża. Nie wiem czy jadalny, nie wiem czy jadowity, wiem, że przyśpieszyłam kroku. Bo nie czytałam w żadnym poradniku jak biegaczka powinna się zachowywać jak widzi węża….

Już teraz wiem, że będę tęskniła za Pirenejami. Tą są cudowne góry. Piękne, rwące rzeki – wiem po raftingu, trudne do zdobycia zamki (udało mi się zwiedzić 5 nie licząc „mojego”, który okazał się kościołem ale na konkretnym wzgórzu!
Rio Cinca - tutaj nogi moczyłam,
żeby choć trochę odpoczęły fot. D.Szymborska


Od jutra będzie ciężej z suplementacją, nie będzie własnej kuchni tylko jedzenie „na mieście”. Została mi do opisania jeszcze jedna kolacja, ale to później. Teraz muszę wszystko spakować. Jak zwykle jest tego trochę, bo nie wiedziałam, jakie będą tutaj noże, dlatego na wszelki wypadek przywiozłam swoje… Vamos a Barcelona! No i jeszcze muszę kupić sobie kartę SIM do modemu, bo tutaj było o tyle prościej, że Alberto ma WIFI, ale we wsi nie było sklepu gdzie mogłabym sobie kartę kupić…. Za to były pyszne kurczaki, kiełbaski, przyzwoite wino, boskie pomidory, rozpływające się w ustach jogurty, sery z mleka kóz….

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa