Pireneje dzień 4
Rafting fot. Kayak Campo |
Pireneje
dzień 4
Oj
padam. Zanim padnę to napiszę co dziś się działo a działo się dużo. Rano
umówiłam się z Alberto na barancismo. Rano w malutkim biurze zaczęłam się
upewniać jak to będzie, Alberto pokazał zdjęcia. I wtedy zorientowałam się, że „troszkę”
się nie dogadaliśmy. Czym innym jest
kajakowanie a czym innym kantonowanie! Dlatego pojechaliśmy kilka wsi dalej do
Campo – pirenejskiego centrum raftingu. I się zaczęło. Krótkie objaśnianie co i
jak, pianki, kurtki, specjalne buty, kamizelki ratunkowe i kaski. Potem nad
rzekę. Ćwiczenia na sucho – jaką mieć pozycję jak wyrzuci mnie z pontonu, jak
łapać linę. Zaczynamy. Cóż piszczę, nie tak jak przy skoku spadochronowym ale
jednak. To silniejsze. Ekipa w pontonie świetna. 8km po rwącej rzece.
Specjalnie wzięłam Timexa Ironmana, żeby potem zgrać „na komputer” trasę.
Niestety zapomniałam włączyć. Cóż emocje.
Z
pontonu wyszłam szczęśliwa i bardzo zmęczona. Mam szacunek do górskich rzek. Są
głębokie, zimne i to one decydują co się będzie działo.
Gdyż
już odespałam rafting, poszłam biegać. I….
było ciężko 32 stopnie w cieniu, w słońcu to wolę nie myśleć ile. Biegałam
1,5h. Podbieg 4km. Niewiarygodne ile byłam w stanie wypić po treningu bo nie
wzięłam sobie hydropacku bo….chyba po prostu nie pomyślałam. Dziś myszołów
zataczał niskie kręgi. Pocieszałam się, że nie wyglądam na padlinę bo przecież
się przemieszczam. Potem zobaczyłam stado owiec, to nie mną się interesowało
ptaszystko. Coraz bliżej do zamku. To trochę tak jak z „Dział Navarrony” –
zdobędę tą twierdzę! To tylko kwestia czasu!
Spotkałam
„lokalna”, ledwo zipię pod górkę. Pan pasterz pyta się czy jestem z dużego
miasta. Odpowiadam , że tak. On na to, że tak myślał bo oni ze wsi to tak nie biegają bo nie mają czasu. Dużo w tym
prawdy. Chciałabym mieć tak umięśnione łydki jak ten pan pasterz.
A
na koniec jeszcze o sprzęcie w/z którym biegam. Rano koniecznie albo kurtka
(The North Face) albo bluza Saucony – bo inaczej spali mi ręce. Czapeczka –
zawsze - The Notrh Face. Spodenki Asics
(krótkie) albo Nike (3/4), buty albo Saucony Ride4 (jak po asfalcie) albo The
North Face Single Track II jak po kamykach. T-shirty Nike albo Addidas – takie świecące
bo chcę być widoczna. A jeszcze torebeczka NIKE na pasek a w niej komórka .
Wiem, wiem, że ciężar ale wolę mieć (dość złudne) poczucie bezpieczeństwa, że
jak coś to zadzwonię po pomoc, choć z zasięgiem różnie bywa w górach. Acha moja
ulubiona aplikacja po aktualizacji chyba już nie będzie ulubioną, chyba, że się
przyzwyczaję. Na razie Nike GPS nie policzył mi 6km – wierzę Timex Ironmanowi,
że przedreptałam dziś ponad 10km.
Teraz
idę pić rosado, które smakuje jak poncz truskawkowy i cudownie rozchodzi się po
zmęczonym organizmie.
A
tutaj „zrzuty” z mojego zegarka, żeby nie było, że wymyślam i siedzę tylko z
komputerem na balkonie.
Mogłoby być lepiej.....ale jest pod górkę.... |
Start na dole, meta na górze....a jutro mam nadzieję, że będzie o zamku! |
Komentarze
Prześlij komentarz