Ohh
jak mi dobrze. Zacznę od początku. Rano porządna przebieżka, dużo gimnastyki. Nie było łatwo bo klimatyzacja nie działała,
albo działała bardzo słabiutko. To co pewne, nawet w takich warunkach dobrze mi
się biegało. Pireneje zrobiły swoje.
Potem zwiedzanie. Takie najbardziej w moim
stylu czyli jedno muzeum, dużo chodzenia i jedzenie w restauracji. Dziś sto
procent trafienia! Nigdy wcześniej nie jadłam tak dobrego gazpacho.
|
Sagrada Familia fot. D.Szymborska |
Rano
Sagrada Familia – gdy widziałam ją pierwszy miałam kilkanaście lat. Wtedy
zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Dziś było inaczej. Zwróciłam uwagę na
protest mieszkańców okolicznych kamienic przeciw parkowaniu autobusów. Masę
turystów. Bardzo dużo słyszałam rosyjskiego, trochę polskiego. Koszmar zorganizowanych, pędzonych wycieczek,
przewodnicy z mikrofonami, kakafonia komentarzy, naklejki określające
przynależność do wycieczki X, przewodniczki machające parasolkami czyli folklor
turystyki zorganizowanej.
|
Miś Picassa fot. D.Szymborska |
Potem muzeum – wybrałam Picasso. Kolejka do kasy
bardzo długa. Ponad 45 minut czekania.
Warto było. Świetnie przemyślana ekspozycja, chronologia życia i prac z dobrym
opisem. Praktyczny audio przewodnik z wyświetlaczem pokazującym dodatkowe
zdjęcia i opisy obrazów. Dużo, dużo spacerów.
|
Restauracja, tapas bar Catalan fot. D.Szymborska |
Obiad. I tutaj zaczyna się
historia nieziemskich pyszności. Przy ulicy Mallorca jest restauracja Catalan
(pod numerem 234). Olbrzymia, pełna, gwarna. A teraz litania tego co trafiło na
nasz stół: najpierw gazpacho. Podane w szklance i genialnymi grzankami.
|
Zupa fot. D.Szymborska |
Zupa bardzo
aromatyczna, pomidory przełamane wytrawną oliwą, ziołami. Zimne ale nie
zmrożone, gęsta ale do picia. Potem było podobnie pysznie.
|
Talerz z tapas fot. D.Szymborska |
Talerz tapas –
krewetki smakujące solą morską, papryczki niezbyt pikantne, krokiety z
kurczakiem i jamonem, kalmary w cieście. Na kolejnym talerzyku mule, łypiące
czułkami (nie wiedziałam, że takie mają). Do tego obowiązkowe patatas bravas –
tutaj wyjątkowo pikantne i umiarkowanie majonezowe.
|
Małe smażone ryki fot. D.Szymborska |
Wreszcie małe rybki smażone
w głębokim tłuszczu. Do tego oczywiście białe wino. To był pyszny przystanek.
Tapas bary to coś za czym przepadam. Zawsze się cieszę z olbrzymiej ilości
małych talerzyków na których pojawiają się coraz to nowe przekąski. W domu nie
zjem kilku, ba nawet kilkunastu przystawek a w tapas bardze i owszem. Ten
(opisywany przez Internautów) to był świetny wybór.
Czy po takich przekąskach
będę miała siłę biegową – tego nie wiem, z pewnością były pyszne i
niepowtarzalne!
A o patelni do paelli, którą dziś kupiliśmy napiszę jutro, bo
dziś chcę się jeszcze nacieszyć Barceloną.
Miłe wspomnienia. Byłem w Barcy 2 lata temu super miasto super ludzie mógłbym tam zamieszkać ;)
OdpowiedzUsuń