Marriott Everest Run – relacja
Na szyi chip i można ruszać - Marriott Everest Run |
Ja pobiegłam raz, a tym co chcą wejść na Everest zostało jeszcze 64
rundek po schodach – z minus 1 na 41 piętro!
Pakiet startowy to chip –najcenniejszy bo po wejściu na 41 piętro
należy go „odbijać” i wtedy tylko wejście jest zaliczone. Koszulka, tak zwana
okolicznościowa, stary numer magazynu Bieganie, żel, worek do depozytu i śliczny
buff (komin). Był jeszcze kupon do hotelowej restauracji – Champions.
Zasady biegu/wyzwania są następujące:
·
Czas do wykorzystania – 24h (ja
wykorzystałam 7 minut),
·
Ilość wejść – zależy od
uczestnika, organizatorzy wyliczyli, ile wejść odpowiada jakiej górze – przez
Łysicę do Mont Everestu,
·
Udogodnienia – można robić dowolne
przerwy, pójść popływać a hotelowym basenie, poleżeć na siłowni (poćwiczyć też,
ale nie wiem czy chętni się znajdą), zjeść obiad w restauracji,
·
Każdy w swoim tempie,
przepuszczając szybszych wchodzi/wbiega/wczołguje się na 41 piętro w Hotelu
Marriott.
Pakiet startowy fot. D.Szymborska |
Z Gabrielem na 41 piętrze fot. D.Szymborska |
Atmosfera super, przemiłe wolontariuszki, uśmiechnięte zorientowane –
co/gdzie/jak.
Towarzystwo też wyborne. Wystartowałam w pierwszej turze, a tu tylu
znajomych. Gabriel – pomysłodawca, z którym spotykamy się dość często na
degustacjach win (on biega ultra ja triathlonuję a obydwoje lubimy dobre wino,
a szampany w szczególności), kolega kolegi co jak przeczytał moje imię na
plecach to już wiedział, że mamy wspólnego znajomego, znajomi z innych biegów,
blogerzy, tak zwane „znajome” twarze – ot towarzystwo biegowe w Warszawie nie
jest jednak takie duże!
Po wejściu należy grzecznie i cicho zjechać windą bo bieg kończy się na
piętrze, na którym normalnie mieszkają goście hotelowi. Ciekawa jestem ich min
gdy zobaczą wychodząc na śniadanie ekipę spoconych ludzi w t-shirtach i butach
sportowych, którzy krążą tak – schody – winda – schody!
Trzymam kciuki za wszystkich, którzy będą się mierzyć z zakwasami (oj
nic tak nie zakwasza mięśni jak bieganie po schodach), kaszlem – im szybciej
się wbiega tym bardziej się kaszle, nie wspominając o ogólnym zmęczeniu i
zawrotach głowy – klatka schodowa jest bardzo wąska!
Sprawdzę jutro komu się udało, choć tak naprawdę ideą dzisiejszego
wyzwania było wygranie z samym sobą niezależnie od ilości wejść.
Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok, nie chcę nic sobie obiecywać ale
jeżeli nie będę lecieć na wakacje to pobiegam więcej niż raz….
Takie schody fot. D.Szymborska |
Ciii na 41 piętrze fot. D.Szymborska |
Dwunastka w windzie fot. D.Szymborska |
Dota Twoja relacja zaintrygowała mnie i spróbuje swoich sił za rok.Nieźle motywujesz☺
OdpowiedzUsuńto się widzimy :)
OdpowiedzUsuńCzy to nie jest troszeczkę tak, że pojawiłam się na imprezie ażeby napisać o tym na blogu? Szybki wpis na stronie, brak próby zmierzenia się z samym sobą. Mimo wszystko gratuluje jednego wejścia, to dla niektórych za daleko.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, cóż towerrruningiem interesuje się od dawna, w zeszłym roku startowałam w Mistrzostwach Europy, i tak będę się tego trzymać - wpaść na imprezę, wbiec i pobiec do domu o tym napisać:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam