6 dni treningów w Dolomitach - podsumowanie
9 razy ja w Dolomitach |
Aaaa jutro już do domu. Dziś wybitnie przemarzłam. Była śnieżyca, czyli
powinno być ciepło, ale nie było, pomimo dwóch par skarpetek jak wróciłam do
hotelu to nie czułam już palców u nóg. Serio. Trochę się przestraszyłam, ale
gorąca kąpiel pozwoliła mi je odzyskać. Wyjście do sklepiku – 1.7K w jedną (z
górki) i tyle samo z powrotem (pod górkę) to była walka sama ze sobą, ale….bardzo
mi zależało na tym, żeby kupić ser! Tak, tak doczytałam i do mojej kolekcji
produktów lokalnych brakowało sera. Zakupy zrobione, teraz jeszcze został
ostatni trening rowerowy i do domu.
Podliczyłam zrobiłam – wszystkiego razem: 224,6K. Wszystko na wysokości
od 1600 m n.p.m wzwyż.
W rozpisce wygląda to tak: jeżeli chodzi o dystanse, to cóż – będzie (z
dzisiejszym) 5x30K na rowerku, tak żeby nogi popracowały, 5xbieganie, i tu
pojawia się problem z dystansem, bo nie zawsze miałam zegarek – wyjdzie myślę
tak z 65K, za to basen zmierzony starannie – długość po skosie to 20 metrów. A
było 3x1800, 1x2000, 1x2200.
Do tego spacery, tak, tak mi to mało biegania więc jeszcze „z buta” do
miasta, do sklepiku, trochę się nachodziłam, ale tu tak pięknie.
Ciekawe ile kalorii spaliłam, rower to było mniej więcej 340 za każdym
razem, bieganie to różnie od 300 do 500, a basen, oj tutaj to miałam wrażenie,
że więcej wypacam niż wypływam – temperatura wody 29 stopni!!!
Poziom zadowolenia – bardzo wysoki. Pozostaje jeszcze kwestia
schudnięcia, wielka niewiadoma. Notatnik żywieniowy prowadzony bardzo
starannie, brakuje w nim tylko pozycji – waga! Bo tu wagi nie było!
Dolomity – piękne, groźne, fascynujące. Miasteczko – Folgarida –
brzydkie i nic w nim nie ma. Brakowało mi klimatu deptaku z barami i
kawiarniami. Trudno. Inna sprawa, to nie jestem pewna ile bym miała siły na
takie chodzenie po miasteczku….
Jeżeli chodzi o jedzenie, to cóż przeważały makarony na pierwsze, zupy
były super tłuste, na drugie sporo owoców morza (nigdy za dużo) i mięsa. Sałaty
pyszne, kawa świetna, alkohol – cóż jedna osoba nie mogła wina w restauracji
zamawiać na kieliszki, więc wina nie piłam. Co innego w barze, tam już pełna
dowolność. Trzymałam się lokalności w małych ilościach.
Cudowny odpoczynek, brak sieci utrudniający ale możliwy do zniesienia.
Trzeba było się tylko trzymać reżimu godzin – kiedy nie było ruchu w recepcji
albo hotelowym biurze.
A za rok zimą…..a to jeszcze nie wiem, ale włoskie Dolomity, już drugi
rok z rzędu nie zawiodły!
Komentarze
Prześlij komentarz