Zdrowe i w pudełku? Tak, czyli londyńskie zakupy
Wystaczy poczytać etykiety i nawet coś na przecenie się znajdzie....fot. D.Szymborska |
Nie lubię gotowców, wyjątek robię dla kilku puszek z M&S. Obchodzę
szerokim łukiem półki pełne zapakowanych, gotowych dań. Nie czytam składów, bo
wiem, że takich pudełek nie kupię. Aż do czasu, gdy wiem, że:
a) nie mam dostępu do kuchni,
b) będę głodna,
c) w okolicy nie ma restauracji, barów, jest tylko kantyna z wyjątkowo
podłymi kanapkami.
Wtedy podchodzę do półki sklepowej i zaczynam przegląd. Rezygnuję z
bezglutenu, ale wciąż chcę się trzymać zasady – im mniej konserwantów,
chemicznych dodatków tym lepiej.
Wybrałam 4 pudełka. Przeczytałam uważnie skład. Tanio nie było, ale za
to okazało się, że można skompletować nie-chemiczne-pudełkowe-jedzenie! Nie
żaden catering dietetyczny, tylko zwykły supermarket…. tyle, że w Londynie.
Mam słabość do Waitrose’a, wieki temu gdy mieszkaliśmy w Londynie, ten
najbliższy domu supermarket miał opcję chłodzenia wina na miejscu. Wchodziło
się do sklepu, umieszczało wybraną przez siebie butelkę białego lub musującego
wina w specjalnej maszynie. Potem spokojne zakupy, i na koniec schłodzone wino
(istniała możliwość wybrania stopnia schłodzenia). Czyż to nie jest idealne
rozwiązanie? Można z zakupów wrócić z winem, które od razu nadaje się do
picia…… W Warszawie w lodówce stoją porcje wódki w plastikowych kubeczkach, też
można od razu wypić…. Co kraj to obyczaj. Na szczęście dobre, sprawdzone sklepy
z winami mają lodówki, które utrzymują wino w idealnej temperaturze….
Jak widać pudełko z jedzeniem budzi wspomnienia. A wybrałam kurczaka z warzywami
strączkowymi – pudełko miało 259 kcal w tym 5.4g tłuszczu i 26.2g węglowodanów.
Do tego dołożyłam penne z pesto 376kcal w tym 18.1g tłuszczu i 42g
węglowodanów. Chciałam jeszcze jakąś sałatkę i wybrałam buraczaną sałatkę,
która miała 180kcal w tym 4.8g tłuszczu i 14g węglowodanów. Wydałam 7GBP. I co? I zjadłam dobre drugie śniadanie i
lunch!
Nic tylko czytać etykiety i wypatrywać
dobrych pudełek. Grunt to nie wpadać pułapkę – nie zjem gotowego
jedzenia bo jest „be”. Pewno, że jest takie, które przetrwa wybuch bomby
atomowej i niezmienni wyglądu, ale może też być zdrowo.
Dołożyłam jeszcze banany, herbatę i dużo wody mineralnej. Pudełkami się
nacieszyłam, za domowym jedzeniem stęskniłam. I tu skończę bo robi się zbytnio
rymowane!
Są rzeczy w Londynie, które bardzo lubię i takie, których do końca nie rozumiem - nie ma jedzenia po 17 w barze.... fot. D.Szymborska |
U mnie awaryjną opcją są marokańskie kasze kukskus, niektóre z nich są ze zredukowaną ilością tłuszczu do mnież niż 3 % albo ostatecznie wrapy z hummusem, te w tesco są wegańskie, ale skład nienajlepszy niestety.Fajne też są batoniki naked, no ale nie oszukujmy się najleśc to się można dopiero po 6 :D Generalnieto w Londynie czy ogólnie w UK uważam, że jest dużo większy wybór co do awaryjnych gotowców na mieście niż w Polsce niestety. Pozdrawiam ! :)
OdpowiedzUsuńdzięki za rady. Kuskus lubię, ale uważam, że to wymagające naprawdę dobrego przygotowania danie. Nie ma nic gorszego od bezsmakowej papki.
UsuńZ pewnością w polskich sklepach można znaleźć zdrowe jedzenie, trzeba szukać i czytać etykiety!
A sześć batoników....szacun :)
Pozdrawiam
Dota