A Ty co oddasz żeby odnieść sukces?
Część sukcesów co wiszą na ścianie fot. D.Szymborska |
Tak się siebie zapytałam. A to dlatego, że w generalce kobiet w
Falenicy jestem 4 (słownie czwarta) – boli. W kategorii wiekowej 2 (słownie
druga). I co? I nic. Żaden ze startów w
Falenicy nie był startem priorytetowym, to wszystko były „tylko” treningi. Tylko, że tak to można napisać a chciałoby
się inaczej. Inna kwestia, która naprawdę cieszy to jeżeli zmęczona, pomiędzy
treningami jestem w stanie tak biegać to jest dobrze. Tylko tak nie
wystarczająco dobrze… Marudzę wiem. Zamiast się cieszyć narzekam. Ze startami
to jest tak, że trener mówi – to trening tyle, że w towarzystwie. Jednak jak
się stoi na starcie to nagle to towarzystwo staje się konkurencją biegową, puls
skacze, ścigać się chce! A organizm mówi, Dota wczoraj tyle pływałaś, jutro
masz rower to sobie tak pobiegnij…. Broni się. Jednak biega się głową, więc
pomimo tego, że „odcina prąd” po pierwszym kilometrze biegnie się dalej...
Odpowiadając na samej sobie zadanej pytanie – oddam dużo, ale nie za
dużo gdy sukcesem ma być wynik w zawodach, które są treningiem. I tak się kółko
zamyka. Jeżeli to trening to nie ma pucharów, jeżeli to zawody to trzeba dać z
siebie wszystko….
Im dłużej biegam tym większego dystansu nabieram. Nie chodzi tutaj o
przebiegnięte kilometry ale o to co ważne, ważniejsze i najważniejsze. Pamiętam
jak dwa lata temu przed berlińskim maratonem biegłam sprawdzian w czasie Grand
Prix Kabat, na 5K miałam 20 minut, biegłam super. Na 8 zaczęło mnie boleć
kolano, przeszłam do marszu, bieg ukończyłam w czasie 52 minut. Byłam mega
wściekła, mogłam coś nabiegać ale zachowałam się odpowiedzialnie. Na drugi
dzień kolano nic nie bolało! Nie wiem co to było, wiem, że teraz bym postąpiła
podobnie. Wyjątkiem są starty o priorytecie A. Jakby mi urwało kolano trudno
też bym biegła.
Zatem oddam zwycięstwo w zawodach treningowych po to by odnieść sukces
w tych, które są dla mnie najważniejsze. I może będę smutna (nie może, na
pewno) jednak wiem, że trenuję do czegoś innego….
A to wszystko dlatego, że rozmawiałam z kolegę, który mówi, że nie
uznaje zawodów jako treningów. Twierdzi, że albo wszystko albo nic. A ja
pozostanę przy swoim, uważam, że zawody mogą być naprawdę rewelacyjnym
treningami. Bardziej mobilizują, a jeżeli są „biegane” zgodnie z planem to
przydają się bardzo. Zgodnie z planem to znaczy tak jak wynika z rozpiski… Uff
odreagowałam, podsumowując zrobiłam trening, który pozwolił mi zająć 4 miejsce
w generalce i jestem z siebie zadowolona, owszem chciałabym więcej ale cieszę się
z tego co jest. Za rok pewno znów będę trenować, może będę bardziej wypoczęta,
a może mniej, wiem że znów przyjadę na wydmy do Falenicy, a 15 marca postaram
się dojechać by odebrać medal, bo te ceramiczne „cudeńka” ogromnie cieszą!
Nie umiem rozpatrywać sukcesów w kategoriach poświęcenia - rzetelna praca, cierpliwość, uczciwość względem samego siebie i systematyczność to co innego, "nie ma lipy" jakby powiedział Burnejka. Mnie życie nauczyło właśnie czegoś takiego i to nie tylko w związku z bieganiem, z każdym jednym aspektem. Niczego nie poświęcam, bo to w mojej głowie rodzi tylko myśl, że poszłam na zgniły kompromis, który będę rozpamiętywała, a po co? Inna sprawa to umiejętność nie trzymania kilku srok za ogon, to wybieranie pomiędzy "ważnościami", ale czy to poświęcanie czegokolwiek? To tylko wybór i tyle. Zaś na zawodach mogę pobiec jak na treningu - tylko lepiej.
OdpowiedzUsuń