Odległości – zmiana postrzegania
Odległości fot. D.Szymborska |
Kiedyś czekałam 20 minut na autobus, miałam do przejechania mniej 2km.
Innym razem jadąc metrem przez 45 minut z przesiadkami twierdziłam, że
połączenie jest świetne i zupełnie nie męczące. Teraz na odległość patrzę
jeszcze inaczej. 8km - do przejścia,
20km do przebiegnięcia i tak dalej.
Co ciekawe wszystko zależy od miejsca w którym jestem. Złapałam się na
tym, dziś gdy będąc na Śląsku podjechałam autem, przejechałam 2.7km i
zaparkowałam. Wszystko zajęło mi sporo czasu bo ciężko było znaleźć wolne
miejsce. Śmiesznie. W Warszawie w ogóle bym nie wsiadła do auta, przecież można
się przejść.
Wniosek – wszystko zależy od miejsca w którym się znajduje, postrzegam
odległość jak lokalsi. W Warszawie 2km to blisko, w Gliwicach to daleko, w
Londynie to znaczy dwa przystanki metra…
Odkąd biegam odległości stały się mniejsze, lepiej też je rozumiem,
wiem ile jestem w stanie przebiec w jakim czasie, ile przejść wreszcie nigdy
nie czekam tyle co kiedyś na przystanku by przejechać 4 minuty tramwajem.
Myślę, że punktem zwrotnym było zarejestrowanie kilkudziesięciu biegów
a telefonowej aplikacji, przekroczenie magicznej liczby 1000K.
Wniosek, wygodne buty się przydają, bo przecież można duuużo przejść!
Ja maszeruję 3 km w jedną stronę i niezmiennie mnie dziwi uznanie w oczach kolegów - Ty dalej z buta do pracy? chce Ci się TAKI kawał? Ile idziesz? i tu zdziwko bo oni tyle samo jadą (+koszty + brak ruchu) ale ... oni dalej jeżdżą, a ja dalej chodzę :) Czas czekania na przystanku też zwykle przeliczam i rzadko opłaca mi się czekać ;) Czasem się jednak łapię na tym (i wiem, że nie tylko ja), że pobiegać 8-10 km to luzik, a np do rodziców (mam 7km - za miasto) iść piechotą by mi przez myśl nie przeszło...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń