O jeździe rowerem w basenie i tajskiej zupie
Profesjonalny rower do podwodnej jazdy, zdjęcie z włoskiego pisemka poświęconemu aqua areobikowi |
To pierwsze, naprawdę mi się przyśniło. Jak widać mózg ma już trochę
dość mojego trenowania i przejmowania się debiutem w triathlonie. Dzisiejszy
sen przebił wszystko. Najpierw jadę na rowerze. Całkiem szybko. Na moim pasie
jezdni „pod prąd” jedzie rowerzysta, ba pędzi, a to dlatego, że rower ma obity
kartonami i obklejony taśmą klejącą, to wszystko po to by bardziej
aerodynamicznie przyjaznym zawodnikiem. Mijam pana kartonowca na szosówce i
docieram na basen. Jest trochę zamieszania przy wchodzeniu bo rower trzeba
przenieść nad specjalną bramką. Potem szatnia. Wszędzie walają się rowery.
Przebrana w kask i kostium kąpielowy muszę odpowiedzieć na trudne pytanie –
zwykły basen czy ten ze szmatami? Ten drugi jest dla zawansowanych. Wybieram
zwykły. Dostaję specjalne taśmy do opuszczenia roweru na dno. Zanim zacznę
jazdę słyszę jeszcze przypomnienie, o rotacji barków. Zanurzam się w wodzie,
teraz rozumiem już dlaczego inni triathloniści mają takie czyste rowery, trochę
się martwię czy chlor nie wyżre smaru. Budzik. Jadę na basen, bez roweru.
Pamiętam o rotacji barków.
Dziś 1.5h na basenie. Wciąż to dużo nawet jak się pływa „technikę”. Na
kolację będzie fikuśny makaron. Potrzebowałam do niego kapusty chińskiej
pak-choi. W moim ulubionym sklepiku tajskim przy Hali Mirowskiej oczywiście pół
lodówki wypełnione pak-choi. A że do sklepu weszłam przez bar tajski, to nie
obyło się bez przekąski. Zupa PHO z kurczakiem. Oj takiej dawki energii i pewno
sody potrzebowałam po treningu!
Dobrze wydane 7.5PLN fot. D.Szymborska |
Wolałabym śnić o wakacjach, pięknych miejscach a nie chlorowanym
basenie z rowerem. Nie trzeba być psychoanalitykiem by się domyślić, których
elementów triathlonu obawiam się najbardziej….
Komentarze
Prześlij komentarz