TRYB JASNY/CIEMNY

Dolomity podsumowanie treningów i jedzenia

Łosiu przy drodze fot. D.Szymborska
Po pierwsze jak to bywa z dobrymi rzeczami, 7 dni minęło nie wiadomo kiedy. Owszem każdy (z wyjątkiem wjazdu na Col Margeritę) był bardzo podobny do siebie: pływanie, bieg, rower. Kolejność nie triathlonowa ale tak było najwygodniej. Pływanie zawsze rano bo wtedy nie było nikogo na basenie, bieganie w cudownym słońcu (przypiekającym buzię) a jeżdżenie po południu. Z jeżdżeniem było najtrudniej bo na siłowni był tylko ten rowerek co tak się dziwnie siedzi ni to leżąc, markowy, działający ale niczym nie przypominający spinningowego. Trudno, było jak było. Do tego trening na siłowni zawsze był w towarzystwie – panu pilnującemu się nudziło i stał obok i opowiadał różne ciekawostki. Mówił szybko po włosku, nie zawsze rozumiała, wtedy przechodził na angielski, wtedy to jeszcze mniej rozumiałam. Był zamiast radia albo telewizora. Dowiedziałam się, że kadra włoska tutaj trenuje latem, pokazał zdjęcia chłopaków z rowerami. Przestałam się martwić, że mam jakieś takie napakowane uda.

Oto podsumowanie w liczbach, uwzględniłam wszystkie najważniejsze rzeczy.



Dziś trening z KGB* jutro basen, dużo pracy…czyli powrót do zwykłej rzeczywistości.


Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa