InAzia – koszerna kolacja weselna w Sopocie
Śledzie fot. D.Szymborska |
To lubię wesele, po którym bez problemu rano wstaję pobiegać. Do tego
biegam w pięknym miejscu, plażą. Nic, że pada, że zimno. Wesele spokojne, dla
mnie jeszcze bardziej bo nie jestem z tych szalejących po parkiecie. Dlatego
będzie o jedzeniu i winie. Zacznę od wina, to nie było takie „zwykłe” serwowane
w tej restauracji. Ponieważ jedzenie było koszerne to i takie było wino. Goście
przyjeżdżający z Izraela przywozili swoje, ulubione dobrze wybrane butelki.
Efekt – różne białe, różowe i czerwone wina. Nie te najprostsze sprzedawane w
Polsce. Ciekawe jaśminowe białe wino, kolejne lekko miodowe, wreszcie różowe w
stylu klasycznego rose, czerwone. Z czerwonym Izraelskim winem to jest tak, że
najczęściej przypomina sok porzeczkowy lekko sfermentowanym i super słodki. Na
szczęście tutaj było inaczej, owszem nie było bardzo wysokiej kwasowości ale
był smak beczki, słońca i pustyni.
Jedzenie, a to ciekawy temat, bo wszystko koszerne i pyszne! Niby nie
ma w tym nic dziwnego, bo koszerne jedzenie nie oznacza, że coś jest
niesmaczne, choć w Polsce często sprowadza się to do albo najprostszych potraw
albo co jeszcze gorsze prostych dań, które nie wiedzieć czemu są niedoprawione.
Kucharze w InAzia stanęli na wysokości zdania, nie mam pojęcia jak często
zdarza się im przygotowywać koszerne wesela, wiem, że umieją gotować! Wracając
do menu – przegryzki koktajlowe – sashimi z tuńczyka, roladki przypominające
maki z łososia, ciasto francuskie czy jajeczka przepiórcze. To było jako przed
kolacją właściwą. Zaczęło się od śledzi. Zamarłam jak przeczytałam menu.
Śledzie to coś czego nie jem. Nie lubię i nigdy nie zamawiam. A tutaj w białych
rękawiczkach pani kelnerka podaje półmisek wariacji śledziowych. I co? Zjadam wszystko
z wyjątkiem najbardziej klasycznych rolmopsów. Walec śledzi z jabłkiem i świeżą
figą – pycha, sashimi śledziowe – też smaczne. Rolmopsy zostają – zbyt
śledziowe. Potem zupa krem z borowików, lekko pikantny podany z grzanką z
ciasta francuskiego. Nie parzący w język, gorący w sam raz do jedzenia. Potem
danie główne – ryby. I tutaj jedna z lepszych dorad jakie jadłam. Filet w sosie
śmietanowo ziołowym, tuńczyk i łosoś też były dobre ale takie zwyczajne a
tuńczyk zbyt mocno upieczony. Natomiast filet z dorady zjawiskowo dobry. Młode
ziemniaczki i warzywa. Nazwa dania to rybne trio. Udane zespół! Potem sorbet z
zielonej herbaty. Dla mnie za słodki, ale ja słodzę tylko herbatę mrożoną i to
cukrem palmowym, a w cukierniczce trzymam oregano więc cokolwiek bardziej
słodkiego dla mnie jest super słodkie. I kolej na tort. Bez gołąbków i
różyczek, klasyczny angielski, piętrowy śmietanowy. Wjechał na wózku i jak
łatwo się domyślić był krojony przez parę młodą. Nie zrobiłam zdjęcia bo
zjadłam stojąc i rozmawiając….
A co najważniejsze po tej kolacji mimo, że rybnej i popijanej winem
dobrze mi się biegało…udane wesele i trening….
Zupa grzybowa fot. D.Szymborska |
The best dorada ever! fot. D.Szymborska |
Komentarze
Prześlij komentarz