Jak Karaś z Anglii do Francji płynął
Tak wygląda człowiek, który przepłynął z Anglii do Francji fot. D.Szymborska |
Zimno, wiatr, 41 kilometrów, start w ciemnościach o 4 rano. Brr brzmi
strasznie jak się pomyśli o takim bieganiu. Tyle, że Sebastian Karaś nie biegł,
a PŁYNĄŁ. Tym, którzy nie są pływakami
długodystansowymi, trudno sobie coś takiego wyobrazić, ja się do tych
zaliczam….. jakby tego było mało Sebastian płynął w średnim tempie 1:17 na 100
metrów. I co teraz? Jak żyć? Jak się zerknie na swoje czasy na basenie, gdzie
ciepło, gdzie nie ma meduz, fal, słonej wody…..nic tylko iść na trening...
SportGuru zorganizował spotkanie z pływakiem, przyszło dużo ludzi,
triathloniści – buty sportowe i duży zegarek z GPSem na ręce, pływacy – wielkie
bary i basenowy zegarek, dziewczyny – ładny makijaż, bo Sebastian jest bardzo
szybkim i przystojnym pływakiem. Był tłum. Dużo emocji a przede wszystkim
cudowna opowieść o nadludzkim wysiłku i wielkim sukcesie.
Widziałam kilka filmów dokumentalnych o pływaniu długodystansowym.
Sztab ludzi pracujący na sukces jednego pływaka. Lekarz, fizjoterapeuta,
dietetyk, trener... Do tego ekipa telewizyjna. A Sebastian? Sebastian mógł liczyć
na swoją dziewczynę i przyjaciół. To był jego zespół.
Karaś przez 11 miesięcy przygotowywał się do startu, godzinne kąpiele w
wodzie z lodem, kilkugodzinne treningi, przepływanie w wodach otwartych 13, 17
kilometrów, start w zawodach pływackich – Hel – Gdynia. I tycie. Sebastianowi
zależało na tym by nabrać tłuszczu, żeby…..żeby było mu choć troszkę cieplej, bo
temperatura wody w Kanale miała około 15 stopni. By przepłynięcie z Anglii do
Francji zostało uznane przez sędziów pływak może mieć na sobie: czepek,
okularki i kąpielówki. Pianki są zakazane!
Najpierw oglądnęliśmy film, a
potem zaczęła się dowcipna opowieść o takich wypadkach, które zdarzają się w
czarnych komediach, a nie w tak wielkim wyzwaniu sportowym.
Sebastian miał mieć super pokój z widokiem na Kanał, przyjechał z
Emilką (dziewczyną) do Dover i okazało się, że pokój owszem jest z widokiem,
nawet może w stronę Kanału tyle, że jest oddalony był o 30 kilometrów. Sebastianowi
zależało na codziennych treningach, a nie poznawaniu Brytyjskiej komunikacji
miejskiej. Przeprowadzili się do hostelu, który był blisko portu. Sebastian
trenował, woda była bardzo zimna, a prądy silne.
Start został wyznaczony na
godzinę 4 rano, bo wtedy prądy były troszkę słabsze.
Wszystko odbywało się pod okiem dwóch sędziów, którzy jak opowiadał
Sebastian i jego ekipa, byli doskonale znudzeni, ot śmiałków którzy chcą
dopłynąć nie brakuje. Większości pływaków to się nie udaje, część umiera. Sędziowie taką pracę mają.
Wstać w nocy, iść na kuter i obserwować i notować. O której start – z plaży w
Anglii, o której i co podane do jedzenia Sebastianowi, wreszcie o której staje
na suchym miejscu na Francuskiej plaży. Dniówka sędziego....
Żeby wszystko odbywało się zgodnie z regulaminem, Sebastian w nocy
musiał być zaopatrzony w lampki. Po tym jak jego ekipa nasmarowała go prawie
kilogramem wazeliny, która choć trochę miała go chronić przed zimnem, okazało
się, że lampki przywiezione z Polski nie działają. Ani rowerowa silikonowa,
którą Sebastian miał mieć przyczepioną do czepka – nie świeci, ani dwie ledowe,
które miały palić się przez 8 godzin – nic. Ciemność. Sędziowie stwierdzają, że
to już można wracać do domu. Na szczęście ekipa z kutra, który miał płynąć obok
ma latarki. Magiczna konstrukcja – Sebastian „świeci” – sędziowie akceptują
takie oświetlenie pływaka. Po kilku minutach lampki odpływają….ekipa Sebastiana
świeci latarkami, tak by pływak widział swoją rękę w wodzie. Wieje, jest zimno
tym co na kutrze, rękawiczki, czapki, kaptury. Sebastian w wodzie. Sędziowie
zachwyceni jego techniką i nawet lekko zainteresowani, jak długo pływak będzie
tak „ładnie” płynął.
Sebastian miał obmyślany plan żywieniowy. Co 20 minut jedzenie –
napoje, żele i najsmaczniejszy napój truskawkowo owsiankowy. Super plan, ale…..
blender, który przywiózł przyjaciel z ekipy się spalił na kilka godzin przed
startem. Dziewczyna Sebastiana rozgniatała płatki owsiane z truskawkami w
prowizorycznym moździerzu zrobionym z pudełka i owiniętego w folię dezodorantu.
Pierwsze karmienie po 20 minutach, ekipa Sebastiana z wrażenia zapomina
podgrzać napój, w lodowatej wodzie Karaś pije lodowaty izotonik.
Kolejne karmienia idą sprawnie. Pływak wie, że co 20 minut dostanie
jedzenie. Utrzymuje piękne tempo. Płynie równo. Parzą go meduzy, chmary meduz.
Łapią go skurcze.
Po 5 godzinach i 40 minutach pojawia się kryzys. Sebastian
opowiada, że płacze, ma dość, jest mu tak bardzo zimno. Chce wyjść z wody.
Ekipa przyjaciół staje przed super trudnym wyborem. Nie wiedzą w jakim stanie
jest Sebastian, nie wiedzą czy mogą go namawiać by płynął dalej, czy nie straci
przytomności, czy jakby coś się działo uda się im go wyciągnąć z wody,
uratować. Zostało mu jeszcze około 19 kilometrów do Francji. Przygotowują
kartki motywacyjne, pokazują je Sebastianowi. Piszę, że niedaleko, że da radę.
Obmyślają zupełnie nowe jedzenie, podają pływakowi czekoladę z gorącą wodą,
siekają brzoskwinie z puszki i mieszają z izotonikiem. Jak opowiadają „karmią”
go dużo częściej. Klaszczą w rytm jego ruchów, krzyczą do niego. Jak potem się
okazuje Sebastian nic nie słyszy bo ma zatyczki w uszach. Najważniejsze jest
to, że płynie dalej.
Pływak opowiada, że oddychał tylko na prawo, nie patrzył przed siebie,
bał się, że jak wciąż nie będzie widział drugiego brzegu to jego psychika
wyłączy mięśnie.
Gdy robi się zbyt płytko by kuter bezpiecznie płynął, sędzia schodzi do
pontonu i płynie obok Sebastiana. Zostało mu kilkaset metrów. Nie można się
jeszcze cieszyć, bo niektórzy właśnie już przy brzegu albo toną albo opadają z
sił. Przy francuskich plażach są tak silne prądy, że można kilkaset metrów
płynąć i przez dwie godziny.
Sebastian dopływa do czegoś co ciężko nazwać plażą – jest to kamienny
brzeg. Zgodnie z regulaminem wychodzi o swoich siłach na ląd. Wraca do pontonu.
Już po wszystkim.
Ekipa przygotowała suche i ciepłe ubrania w pontonie, sędzia
uznaje, że nie jego rolą jest ubieranie pływaka. On ma inną pracę, mokry i
zziębnięty Sebastian wchodzi na łódź. Ekipa chce od razu zanieść go do kajuty.
Kapitan się nie zgadza, bo Sebastian jest nasmarowany wazeliną i wszystko
wybrudzi. Ekipa ubiera go w kurtki, spodnie, skarpety, dopiero wtedy wnoszą go
do kajuty i zaczynają masować tak by jak najszybciej rozgrzać Sebastiana.
Rekordu świata nie było, bo trasa, którą płynął Sebastian była dłuższa.
Przepłynięcie zostaje oficjalnie uznane przez sędziów. Trzeba wracać do Anglii.
Z całej ekipy tylko Sebastian był we Francji, krótko bo krótko ale właśnie o to
chodziło, a bardziej płynęło.
Wnioski: rewelacyjna kondycja, największa na świecie determinacja,
cudowni przyjaciele i można przepłynąć Kanał La Manche. Jest jeden warunek
trzeba się nazywać Sebastian Karaś.
Takie spotkania są najlepszą motywacją. Sebastian jest przemiłym
człowiekiem, skromnym, szczerym. Trzymam kciuki za jego kolejne wyzwania, mówił
coś o Kornie Oceanów…..
Film można zobaczyć TUTAJ
Czapki z głów..:)
OdpowiedzUsuńa czepki na głowę i na trening :)
UsuńCzyli powinienem był napisać "Czepki z głów"?:))
UsuńSzacunek!
OdpowiedzUsuńdokładanie :)
Usuń