TRYB JASNY/CIEMNY

Crossfit w górach i krzycząca turystka (Pieniny dzień 2)


W schronisku - szkiełko mi zaparowało fot. D.Szymborska
Jak już człowiek nabiega to może sobie poćwiczyć. Tak całkiem alternatywnie. Odśnieżanie auta. 15 minut bo napadało 15cm śniegu. Takiego mokrego, ciężkiego. Auto duże. Dalej, równie alternatywnie – pranie ręczne 30 minut. Wykręcanie, strzepywanie i rozwieszanie – 7 minut. A potem można sobie poćwiczyć normalnie. Do gimnastyki dochodzą pompki , tak, tak dalej z tą aplikacją dziś to już było 46. Samo bieganie cudowne.

Dobiegłam sobie do schroniska. I tutaj uwaga techniczna – cudownie i ciepło było w środku, herbata z sokiem parowała. Jednak samo wyjście po 10 minutach picia herbaty do najprzyjemniejszych i najcieplejszych nie należało. Brrr. Mega obrzydliwie, bo wszystko co było przepocone się do mnie przykleiło. Bleee. Na szczęście szybko się rozbiegałam. 

Było też śmiesznie i strasznie (nie dla mnie) na szlaku. Szła sobie para – pan i pani, słuchawki na uszach. Cała ścieżka zajęta. Wołam przepraszam, halo. Nic. No to wymijam głębokim śniegiem. Gdy przebiegam obok „pani słuchawkowej” pani wrzask dziki. Ale się uśmiałam, a pani sobie dalej krzyczała, słyszałam a byłam już spory kawałek od tej pary turystów. 

Dziś zrobiłam dobry trening i z tego się ogromnie cieszę. Teraz spróbuję się zregenerować bo jeszcze basen przed mną! Zerknęłam na mojego Ironmana (Timex), i pokazuje, że różnica między najwyższym a najniższym punktem na mojej trasie to było 500m. To chyba mogę podbiegi uznać za zaliczone.

Żeby nie było, że wymyślam fot. D.Szymborska

Widok z bacówki  fot. D.Szymborska



Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa