Crossfit w górach i krzycząca turystka (Pieniny dzień 2)
W schronisku - szkiełko mi zaparowało fot. D.Szymborska |
Dobiegłam sobie do schroniska. I tutaj
uwaga techniczna – cudownie i ciepło było w środku, herbata z sokiem parowała.
Jednak samo wyjście po 10 minutach picia herbaty do najprzyjemniejszych i
najcieplejszych nie należało. Brrr. Mega obrzydliwie, bo wszystko co było
przepocone się do mnie przykleiło. Bleee. Na szczęście szybko się rozbiegałam.
Było też śmiesznie i strasznie (nie dla mnie) na szlaku. Szła sobie para – pan
i pani, słuchawki na uszach. Cała ścieżka zajęta. Wołam przepraszam, halo. Nic.
No to wymijam głębokim śniegiem. Gdy przebiegam obok „pani słuchawkowej” pani
wrzask dziki. Ale się uśmiałam, a pani sobie dalej krzyczała, słyszałam a byłam
już spory kawałek od tej pary turystów.
Dziś zrobiłam dobry trening i z tego
się ogromnie cieszę. Teraz spróbuję się zregenerować bo jeszcze basen przed
mną! Zerknęłam na mojego Ironmana (Timex), i pokazuje, że różnica między najwyższym a
najniższym punktem na mojej trasie to było 500m. To chyba mogę podbiegi uznać
za zaliczone.
Żeby nie było, że wymyślam fot. D.Szymborska |
Widok z bacówki fot. D.Szymborska |
Komentarze
Prześlij komentarz