|
Wąwóz Homole fot. spotkana turystka |
Ostatni dzień biegałam
po Pieninach. Dziś to nawet było trochę słońca – przez jakieś 15 minut. Nie
rozumiem, myślałam, że to niemożliwe, żeby słońca nie było w górach, możliwe.
Były za to śnieżyce, mgły.
Spokojny trening,
cykanie zdjęć i radość z herbaty w bacówce. Super. Dziś nie padał już śnieg ale
na szlaku zamiast normalnie biegać robiłam długodystansowo skipy A. Nic to było
fajnie! Dużo nabiegałam, dużo pompek, gimnastyki, pływania. Nie planowałam
natomiast crossfitu w postaci odśnieżania auta. Teraz w pełni doceniam zalety
garażu. Jutro rano pewno też odśnieżę, tyle, że jutro nie biegam tylko jadę.
Podsumowując – bieganie
w górach to cudowna rzecz! Jednak po tygodniu w ciągu którego 3 razy na szlaku
spotkałam turystów (raz nie pomyślałam i nie poprosiłam o zdjęcie) stęskniłam
się za innymi biegaczami! Tutaj sprawdzało się powiedzenie samotność
długodystansowca. Samotność ciekawa, pozwalająca pomyśleć o sobie. Nie było
hałasu, był szum wody. Nie było innych ludzi był szum wiatru. Z racji śnieżycy,
mgły był też szacunek do gór. Zanim gdzieś pobiegłam wysyłałam SMS do T. z
trasą, tak na wszelki wypadek. W plecaku oprócz picia miałam też folię,
jedzenie, zawsze naładowany telefon i opaskę SOS z numerami telefonów.
Największym problemem
okazało się odżywianie. Myślałam, że jedząc stołówkowe jedzenie, przygotowywane
na miejscu będzie dobrze. Nie było. Mój organizm potrzebuje owsianki (rano),
makaronu (obiad), świeżych sałat (obiad), wina (wieczorem). Czasem narzekam na
to, że muszę zmywać, jednak zmywanie oznacza, że je się dokładnie to na co się
miało ochotę! W niedzielę idę na warsztaty kulinarne – nagotuje się za ten
tydzień stołówkowego jedzenia.
Myślę, że Jaworki,
Szczawnica i Krościenko i z okolicami mam już zbiegane. Za rok w zimie pobiegam
gdzie indziej. I może pokombinuję, żeby mieć dostęp do kuchni?! Wtedy
suplementację miałabym inną.
Jestem zmęczona i
zadowolona. Wybiegana, wypływana i cieszę się, że jutro wszystkie moje ciuchy
wypierze pralka a nie moje ręce. Pranie ręczne to olbrzymi minus takich
wyjazdów. Do listy życzeń na następny wyjazd dopisuję oprócz kuchni jeszcze
pralkę automatyczną!
|
Bacówka fot. D.Szymborska |
|
To sama wydeptałam fot. D.Szymborska |
|
Pieniny fot. D.Szymborska |
|
Moje ślady w śniegu fot. D.Szymborska |
|
Zagubiona Hello Kitty fot. D.Szymborska |
|
I tyle słońca było fot. D.Szymborska |
Piękne są góry zimą... A do Pienin mam sentyment :)
OdpowiedzUsuńpiękne i trudne:) ale przecież o to chodzi:))
UsuńZimę lubię tylko w górach...
OdpowiedzUsuńJedzenie stołówkowe nigdy nie spełniało moich oczekiwań.
Jednostajne i nudne,bez dobrego zestawu witamin.
tutejsze nie było takie złe, tylko to nie jest to za czym ja przepadam....inna sprawa, że nie jestem pewna czy miałabym siłę coś "fancy" gotować...
UsuńAleż pięknie...
OdpowiedzUsuńA ja zawsze zazdrosciłam koleżankom że chodza na obiady w szkole. A na uczelni dołączałam do kumpli i zjadałam razem z nimi albo im z talerza. O takie zboczenie:)
to co innego jeść sobie czasem stołówkowe jedzenie....ale żeby tak dzień w dzień.... oj to za dużo (jak dla mnie)!
UsuńPiękne widoki! Nieustannie Cię podziwiam :)
OdpowiedzUsuń