Bieganie z pulsometrem - jestem na tak!
Bieganie z pulsometrem fot. D.Szymborska |
Zdania są podzielone. Niepotrzebny ostatnio modny gadżet albo bardzo
pomocna rzecz przy treningu. O czym mowa? O pulsometrze. Z racji tego, że
uwielbiam gadżety to mam aż dwa pulsometry. Każdy na inną okazję. Ale po kolei.
Uważam, że warto korzystać z możliwości jakie daje nam technika. Do tego teraz
coraz bardziej dostępna (bo zwyczajnie tańsza). Oczywiście pulsometr
pulsometrowi nierówny jednak zasada jest podobna. Chodzi o to by wiedzieć jaki
ma się puls, następnie wyznaczyć sobie strefy, a to wszystko po to by biegać
efektywniej i co najważniejsze przyjemniej. Jeżeli trening „jest biegany” na
siłę by wyrobić plan to z pewnością przyniesie mniej korzyści. Ja najbardziej
lubię takie, po których owszem padam ale z uśmiechem na buzi. Tak się rozpisuję
a chodzi o to, że dzięki pulsometrowi zrobiłam dobry trening i z tego się
cieszę. Jeżeli mam biec z pulsem 170 HR to biegnę (a wcale nie jest łatwo).
Jeżeli miałabym go liczyć przytykając palec do szyi to myślę, że bym się pogubiła.
Zaletą pulsometru jest też to, że w oparciu o naszą wagę, wiek i puls z
treningu informuje nas przez ile czasu powinniśmy odpoczywać by w pełni się
zregenerować. Oczywiście można „kłócić” się z pulsometrem, tylko to on się nie
myli. Zdażało mi się wyjść na trening przed skończonym „recovery time” – efekt
trening na zmęczeniu a nie taki był mój zamiar. Wracając do tego, dlaczego mam
dwa pulsometry – jeden to mebel na rękę – ma GPS i pulsometr – używam go w
czasie ważnych biegów. Pokazuje wszystko co potrzebuje: prędkość chwilową,
prędkość średnią, czas i puls (4 rzeczy na ekranie) minusem tego sprzętu jest
jego wielkość. Nic to, na bieganie z pulsometrem mam biały, mały zegarek z
bardzo dokładnym pulsometrem. O moim Timex’ie już pisałam TUTAJ.
Z racji piątku postaram się popołudniu napisać o fajnym winie, które
idealnie nadaje się na weekend. Bo przecież nie samym bieganiem człowiek żyje!
Komentarze
Prześlij komentarz