Nolita – kolacja degustacyjna….no cóż
Kolacja degustacyjna - Nolita - fot. D.Szymborska |
Duże rozczarowanie, to może trochę za dużo, ale rozczarowanie to w sam
raz. Kolacja degustacyjna w Nolicie. Przemiły kelner doradził, że lepiej wybrać
6 dań niż 9. Posłuchaliśmy. Z kelnerem nie warto się kłócić, on wie co mówi! I
się zaczęło. Pytam się co jest w tym menu. Kelner nie powie, bo nie wie! To
wszystko zależy od szefa kuchni. Ja mam odpowiedzieć na dwa pytania – czy
jestem na coś uczulona i czy jest coś czego nie zjem. Reszta będzie
niespodzianką za 215PLN.
Oczekiwania były wysokie, dwie poprzednie wizyty w Nolicie dobrze
wspominałam.
Powiedziałam, zgodnie z prawdą, że nie jestem na nic uczulona i nie
przełknę podrobów, pasztetów i surowego mięsa. Nie uważam, żeby to były aż tak
straszne utrudnienia.
A teraz o tym co zjadłam. Czekadełko to pianka z kurek z pudrem z
chleba. Super! Gorące bułeczki – świetne, nie wiem czy z mrożonych czy nie ale
dobre. Jeszcze jeden wstępniak – klopsik wołowy z nasturcją – fajny i
aromatyczny. Pierwsze danie to pomidory – fajne, obranie koktajlowych ze skórki
to miła rzecz. Zachwytu brak, ale smacznie. Tatar z tuńczyka. Cóż oryginalne to
nie było, do tego nijak nie pasowało do reszty. To chyba był największy minus
tego menu – tu nie było myśli przewodniej. Ot coś co dobre w kuchni razem nie
tworzy super całości. Cannelloni z ogórka – fajne, ale żeby to było przystawką,
cóż… Zaraz po tym pierwsze główne – dorsz. Za dorszem przepadam zawsze, ten był
poprawny, płat ośmiornicy fajny. Niestety takie danie, które się zapomina.
Dobrze, że zrobiłam zdjęcie bo bym nie pamiętała, że był jeszcze jeden
pierożek. Drugie główne to wołowina ze szparagami na pesto kolendrowym. Dobre
to było ale nic więcej. Gdyby nie szparagi znów bym o tym zapomniała. Potem
najlepszy talerz wieczoru – czekadełko przed deserowe czyli owoce leśne (i
borówka amerykańska się na to załapała) z fiołkammi. To było extra!!! Wreszcie
deser – spektakularny w podaniu, zwykły w smaku. Wata cukrowa, beza i lody z
hibiskusem. Cóż za hibiskusem nie przepadam bo podobnie smakowały moje ziółka
na pryszcze, które piłam jak byłam nastolatką.
I tyle. Chciałam więcej smaku, chciałam super połączeń. Chciałam
kolacji o której będę rozmawiać. Pragnęłam wspomnień kulinarnych. Było
poprawnie i bez wyrazu. I co? Jak będę miała znów ochotę na menu degustacyjne
to pójdę do Tamki – tam jest kunszt kuchni albo to Rotisserie bo tam jest
zamysł menu!
Jednym zdaniem – Nolita – menu degustacyjne nie polecam ale
wcześniejsze wizyty miło wspominam…i wiem, że wolę jak jest wydrukowane co i
jak będzie w menu a nie co akurat kucharz ma na myśli, bo ta myśl może nie być
tym na co czekam…
Komentarze
Prześlij komentarz