MR INDIA – hinduska restauracja na Ursynowie
Mój hinduski obiad fot. D.Szymborska |
Sąsiadka napisała na FB, że smacznie to dziś poszłam tam na obiad. Delikatnie
mówiąc mam bardzo mieszane uczucia.
Samo miejsce – ohydne. Dwupiętrowa
restauracja w bloku, na dole barek i kącik dziecinny, na piętrze obrzydliwe
tapicerowane ławy, wystrój jak ze sklepu z pamiątkami, telewizor z jakimś
hinduskim filmem. Mało? To do tego było super duszno, zarówno na dole jak i na
górze, a mój t-shirt tak przesiąkł zapachem curry i smażeniny, że jak wsiadłam
do auta to zastanawiałam się skąd ten „aromat” curry.
Tak to wygląda. Z racji przyjazności dzieciom, na dole nie da się
wytrzymać – wózkowo głośno. Na górę na szczęście nikomu nie chce się wnosić „milusińskich”.
Jest trochę spokojniej. Obsługa miła, szybka i słabo mówiąca po polsku.
Zamówiłam przystawkę i główne.
I tak się zastanawiam skąd te wszystkie nagrody, wyróżnienia w portalach poświęconych restauracjom? Zjadłam: Keema naan – dobry, tylko podany w wyjątkowo ohydny sposób, w koszyczku wyścielonym folią aluminiową. Na drugie Chicken Jalfreji z ryżem. Jedzenie poprawne. I tyle o tym mogę powiedzieć.
Jakoś ciężko mi się zachwycać. Nie wiem na czym polega ten fenomen ani
tam nie jest ładnie, ani przyjemnie ani
tanio. To może dlatego, że na Ursynowie ciężko cokolwiek znaleźć co by
restaurację przypominało?
Wyszłam najedzona, spocona i przekonana, że więcej do Mr.India wpadać
nie będę bo nie mam ochoty. Do tego siedziałam przy oknie i patrzyłam na auto,
którym przyjechałam. To było jak oglądanie horroru! Zaparkowałam na wolnym
miejscu, pomiędzy dwoma autami. Nic niezwykłego. Jednak na równoległej do KEN,
osiedlowej uliczce jest olbrzymia rotacja. To jak niektórzy parkowali auta…. Zanim
wsiadłam to obeszłam wokoło – nieporysowane, a mogło być skasowane po tym jak
inni tam ustawiają samochody!
I na tym kończę prawie tydzień jedzenia na mieście. Mam dość. Jutro
będą kluski!
Komentarze
Prześlij komentarz