Susz Triathlon 2014 – relacja i FOTO
Jestem gdzieś na tym zdjęciu fot. T. |
Już po. Mam trzeci triathlonowy medal. Ba nawet jeszcze przez kilka dni
ponoszę opaskę na ręce, taką jak z koncertu, albo z kempingu. Taki szpan.
O Suszu słyszałam prawie od wszystkich, że kultowy, że cudowny, że
koniecznie, że TO JEST TRIATHLON.
Wczoraj, cóż menelskość miasteczka zrobiła duże i niedobre wrażenie. Dziś stres przedstartowy robił swoje więc nic nie widziałam. No może oprócz państwa w domku kempingowym, którzy jakby nic pili herbatę i palili papierosy. Nie ma w tym nic dziwnego, ot urlop nad jeziorem. Ale ten domek kempingowy był na tyłach sceny muzycznej, telebimu z relacją z zawodów.
Start. Trochę nerwów bo raz mówią, że wbiegamy do wody (tak jak w
folderze) potem słyszę, że z pomostu. Nie było odprawy, tylko przed głośniki
mówili co i jak. Stanęło na starcie z pomostu. Cyrk był. Było nas tak dużo, że
zwyczajnie nie było miejsca, żeby się ręką trzymać.
Poszło, woda. Najdłuższy mój dystans (i docelowy w tym roku)
przepłynęłam. Biegiem do strefy zmian i na rower. Wcześniej nie zważając na
tykający zegarek spokojnie się napiłam. Nie cierpię smaku glonów w buzi. Buty z
SPD. Ogarnęłam. Wybiegłam ze strefy, za belką wpięłam się i się zaczęło. Dwa
okrążenia. Masę zakrętów, na jednym zaimponowałam panu sędziemu na motorze,
który zawołał, że myślał, że się wywrócę. Cóż ja też tak myślałam. Udało się,
za drugim okrążeniem pojechałam to lepiej. A potem kostka brukowa. KOSZMAR.
Nigdy nie ćwiczyłam trzęsących się rąk, roweru i szczękających zębów. Ciężko
było.
Trasa na około Suszu, po wsiach. I tutaj super niespodzianka. DOPING. Byłam
i wciąż jestem pod wrażeniem, ludziom się chciało przez kilka godzin (3 tury
startów) stać w swoich ogródkach, przed domami i dopingować zawodników. To było
SUPER!
Dojazd i stres, żeby się dobrze wypiąć. Biegiem by ruszyć do biegu.
Znów picie i wybiegnięcie z butelką izotoniku w ręce. Jak ja uwielbiam biegać.
Wiem, że to ostatni etap, że nie ma na co oszczędzać sił, trzeba biec.
Niestety bieg po ścieżce spacerowej, którą wyłożono jakże modną i
obrzydliwą kostką. Ohydne to to, i zabójcze dla kolan. Do tego bieg wokół
jeziora. Można się ślicznie opalić! Tym razem byłam mądrzejsza niż w Brodnicy i
nasmarowałam się olejkiem z filtrem! Za to jestem teraz opalona jak zebra (od
opasek CEP, spodenek). Tu mogłam wyprzedzać dużo bardziej niż na rowerze! Do
tego znów szałowy doping. Hitem były starsze panie przebrane za greczynki,
które na kilometr przed metą śpiewały i grały na tamburynach. Przemili też byli
mieszkańcy, którzy stali z wężami ogrodowymi i robili dla nas dodatkowe kurtyny
wodne.
Meta. Radość, medal. To był cudowny dzień. Jestem szczęśliwa i dumna z
siebie. Byłam 6 w swojej kategorii wiekowej.
Byle się pomostu złapać - czekamy na start fot. T. |
Wielkie wynurzenie fot. T. |
W fancy białych butkach z SPD fot. T. |
Się na metę wbiega fot.T. |
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń