TRYB JASNY/CIEMNY

GURU TRIATHLON WARSZAWSKI – relacja

Guru Triathlon Warszawski - zdjęcia archiwum Michała Sowy

Nie cierpię jak marnuje się jedzenie, nie cierpię jak marnują się pakiety. Z powodu bolącej stopy (bynajmniej nie traktowanej jako wymówka) zdecydowałam, że nie wystartuję w pierwszym miejskim, warszawskim triathlonie. A o reszcie przeczytajcie sami. No i Michał wielkie gratki za start, udział, pierwszą dziesiątkę i świetną relację!

„Co ja tutaj robię? Co Ty robisz tu…? Profil FB Oneginetatopa wrzuca post ”UWAGA! Oddam pakiet na jutrzejszy TRIATHLON WARSZAWSKI!!!!

Szybka wiadomość do Doty i efekt jest taki, że za 24h startuje w swoim drugim triathlonie. Dzięki raz jeszcze za tę szansę, bo przy moim aktualnym roztrenowaniu całkowicie porzuciłem myśli o startach w zawodach. Dużo zdrowia, Dota!
Do rzeczy – co to ten GURU Triathlon? 0,5km pływania w zielonkawych wodach Jeziorka Czerniakowskiego, szybki 10 kilometrowy veturilowy sprint na ścieżkach rowerowych w okolicach Trasy Siekierkowskiej i jeszcze szybszy gocławski bieg na 3 pętlach po 1,2km w okolicach sklepu Sport GURU.

Pierwszy zonk: bądź mądry i znajdź sprawny rower systemu Veturilo w czwartek po południu. Wraz z Radkiem, kompanem w boju, postanowiliśmy szukać szczęścia – pocisków Veturilo   na stacji Rozbrat. Jako że stacja ta mieści się u podnóża skarpy warszawskiej, zwykle w godzinach popołudniowych zmęczeni biurowymi ekscesami pracownicy stołecznych biur pozostawiają tam pokaźne ilości dwukołowców.

No i były. Leniwie odpoczywały przy stacji. Całe 5 sztuk. Dwa koła – jest dobrze, trzy biegi – CZAD! Nie ma światełka, ale jest siodełko – BIERZEMY! Szybkie pąpowanko (pozdrowienia dla Krasusa) do 5 barów, rzut rowerem na busa i wio na jeziorko.

T1 wypełniony torpedami Veturilo. 18.30 szybka oprawa. Garść szalenie istotnych informacji – w wodzie jak to w wodzie, bieganie po pętlach też nie należy do skomplikowanych, ale pokonanie 10 km rowerem miejskim w tempie mocno przelotowym po ścieżkach dużego miasta – to już wyczyn iście akrobatyczny. Uśmiech nie znika z twarzy. Wiemy już wszystko, czas wkroczyć na linię startu.
10, 9, 8… Poszło! 10 metrów biegu i lot w stylu „latający holender” do wody. Pralki praktycznie nie było. 75 osób startujących to idealna liczba jak na warunki tej plaży. Pierwsza prosta 250 metrów to walka o pozycję. Potem nawrót i...  Zonk numer 2 – wodne okolice boi składały się w 90% z wodorostów i skromnych 10% wody… Kilka  pociągnięć w tym zielonym kisielu, próby nawigacji i nareszcie brzeg. Wyjście z wody po 11 minutach to jakaś porażka – w Sierakowie na 950m było 17, tutaj Garmin pokazał 600m, ale on też lubi zgubić sieć w wodzie, więc tempo pozostaje niewiadomą. Gonimy, gonimy… 100m do T1, gdzie już czeka na mnie Radek.  Skubaniec, dobre 2 minuty przede mną, siódmy na wyjściu z wody! Buty, ciuchy (na przyszłość nie brać przylegającej koszulki z długim rękawem, bo na mokre ciało to trudniej założyć niż piankę!), kask – ognia!

Rower. Ulica Jeziorna – kostka i progi, damy radę! Pierwsze 300 metrów i 3 oczka do przodu. Teraz kawałek szutrowej ścieżce – single track – kolejne 2 pozycje. Wyjazd na Gołkowską, ruch niewielki, bo most nad jeziorem zamknięty – cały pas dla nas – wyprzedzam kolejnych zawodników. Gdzie jest Radek?:) Betonowe płyty na ścieżce wzdłuż Czerniakowskiej... Jest Radek! Kręci korbą, kręci i wykrzykuje uwagi na temat brakujących biegów w jego pocisku. Machamy, „do zobaczenia na pętlach” i ciśniemy dalej. Wjeżdżam na ścieżkę wzdłuż Trasy Siekierkowskiej. Teraz pod nami czerwony koszmar cyklisty – kostka Bauma. Wiraż, trochę piachu i fenomenalna kraksa gotowa. Niestety takie przypadki też były...  Veturilo to niebezpieczne narzędzie. Robimy swoje. Na wirażach pełna koncentracja, na prostej chwyt „dolny” za środkową część kierownicy, „aero przede wszystkim” i kręcimy. Nagle słyszę delikatny szelest za sobą – ktoś mnie dogania, ale jak to?:) I dogania… pan na MTB z pytaniem czy to zawody, czy sobie jaja robimy na tych rowerach?” J Podjazd pod Wał Zawadowski, nawrót 180, w tle okrzyki przez megafon „dajesz, nie ma lipy!” i jesteśmy na moście. Wieje! Mijam zaskoczonych przechodniów i rozpoczynam zjazd w kierunku Wału Miedzeszyńskiego. Zbliżam się do przejścia dla pieszych, celuję w zielone, ale jak tu trafić, jak dla aut światło daje sygnał zielony pewnie z 3 minuty, a dla pieszych i rowerzystów może 30 sekund? Nic to, dojeżdżamy do wolontariuszy, czerwone światło.  No dobra, pit stop i chwila na uzupełnienie płynów. Po minucie ruszamy pod sklep Sport GURU, gdzie zaczynają się pętle biegowe.

Wolontariusze – cudowni wolontariusze przejmują rower w locie, rzut kaskiem do celu, to znaczy... koszyka i jesteśmy na trasie biegowej. Przede mną 4 km i patrząc po rowerach jakichś 15 zawodników. Gonimy! Na drugiej  pętli udało mi się złapać paru, na trzeciej z prędkością świetlną wyprzedził mnie przebiegacz Krasus – skąd on ma tyle pary w nogach?:) Ostatnia prosta. Nagle ktoś krzyczy z auta: „Dawaj Sowa!” Ale kto to? Dziś już wiem. Dzięki Aga i Marcin z Run&Fun! META! Woda, odpiknięcie kodu i słyszę: „zamknęliśmy pierwszą dyszkę”...  Ale jak to? Że ja?

Dzięki Sport GURU za Triathlon Warszawski. Bez spiny, bez wyścigu zbrojeń. Z luzem i uśmiechem od ucha do ucha!”


Jeszcze raz Michał Sowa – gratki! I wygląda na to, że poznamy się jutro na Biegu Powstania. A za rok to nie ma stopa, nie stopa startuję bo chcę się tak bawić jak Michał!

A tak to wyglądało....archiwum Michała

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa