Bieganie po ciemku – nie lubię!
Jak się człowiek umawia to dotrzymuje słowa. Nic to, że usypia przy
ubieraniu skarpet kompresyjnych. Szocik zimnej kawy (z wczoraj w lodówce). I
wio do lasu. Ciemność widzę ciemność.
I zaczynam trajkotać, bo jak się boję, nie widzę co pod nogami, nie
wiem co boku, czołówka w domu ja w lesie. Ehhh. To mi się buzia nie zamyka. Jak
słyszę siebie to mi trochę lepiej. Ptaki nie ćwierkają. One śpią! I mają rację
bo jest ciemno. Pół biedy przy polanie ale w samym lesie jest CZARNO. No to
nawijam dalej. Fuj nadeptuję na coś miękkiego. Wiem, że to mogła być zdechła
mysz. Bleee.
Oj jak stworzona do biegania po ciemku nie jestem…. Pod koniec
przebieżki się przejaśnia.
Życzę sobie zdjęcie panoramiczne i mam – ciemność i ja!
Jedyną zaletą biegania po ciemku rano jest to, że mam cały dzień
„wolny”. No może nie jedyną, bo jestem też w świetnym nastroju, zadowolona,
wybiegana….to znaczy jest super….tak to jest….
Przypomniała mi się tegoroczna dyskusja z chłopakami kiedy prawie po ciemku schodziliśmy z Polskiego Grzebienia (Tatry, Słowacja), że mamy taką zajebistą czołówkę, ale... została na kwaterze. Na szczęście, nie przydała się.
OdpowiedzUsuń