Czapeczki kolarskie – uwielbiam
Z braku szosy w Berlinie to nawet siadłam do fortepianu fot. J. |
No dobra, jeszcze niedawno myślałam, że będę w nich wyglądać co
najmniej idiotycznie. Po drugie zastanawiałam się po co ubierać czapeczkę jak
mam kask, po trzecie czapki kolarskie wydawały mi się hitem z ubiegłego wieku.
Zmieniłam zdanie. Uwielbiam czapeczki! I tak się składa, że mam już
trzy.
Niebieska Shimano to prezent od panów mechaników, który dostałam w
Gdańsku, środkowa to szpanerska Rapha, a tą ostatnią – RÓŻOWĄ to przywiozłam z
Berlina.
Moja kolekcja! fot. D.Szymborska |
Czapeczki, jak już zdążyłam się zorientować to nie tylko śliczny
gadżet, wielki szpan ale całkiem użyteczna rzecz. Uwaga tutaj będzie nie o
profesjonalnym kolarstwie a o tym, że czasem dobrze ładnie wyglądać. Po 20, 50,
100 kilometrach nie ma szans by włosy wyglądały chociażby „w porządku”, to co
się dziej pod kaskiem nie jest fryzurą, którą można komukolwiek pokazać! Tadam –
czapeczka! Dalej, kaski szosowe, w przeciwieństwie do tych MTB nie mają daszków
– czapeczka ma taki! Wreszcie nie jest zimno w głowę (idzie jesień…).
Może kolejność z tych babskich, bo kolarz to by zaczął od tego, że
przypomina o zespole w którym się jeździ….to też….oczywiście…. Pokochałam
czapeczki, i mimo, tego, że wydaje się to niemożliwe one są twarzowe!!!
Wygląda na to, że przez tydzień bardzo się stęskniłam za swoją szosą….
ale łydki!!! :)
OdpowiedzUsuńcóż, jeździ się na szosie.....
UsuńPotrafisz grać na fortepianie? Zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńnie, ale potrafię ładnie siedzieć przed fortepianem :) to też się liczy, prawda? :)
UsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń