TRYB JASNY/CIEMNY

Badanie wydolnościowe – rozczarowanie „raportem”

Zganiana po badaniu fot. J.

Tydzień temu w Dzień Kobiet biegałam z maską na twarzy, dawałam sobie kłóć palec. Następnie przez 6 dni czekałam na „raport”. I tu właśnie zaczyna się rozczarowanie. Obecnie słowo raport jest nadużywane, cokolwiek, ktokolwiek napisze nazywa to RAPORTEM. Taka moda. 

Przed badaniem wysłuchałam czego to się o sobie nie dowiem po tym jak dostanę „raport”. Będą w nim szczegółowe wskazówki treningowe, będę mogła dowiedzieć się na jakim etapie biegowego rozwoju się znajduję, nad czym powinnam popracować itd. Czekałam 6 dni na tabelki, które pan przeprowadzający badanie miał na komputerze już w czasie mojego biegania po bieżni. Wnioski zaproponowane przez badającego na takim stopniu ogólności, iż mogą pasować do prawie każdego wyniku. Duże rozczarowanie. 

Na szczęście trochę się o sobie dowiedziałam, wiem więcej co się dzieje w moim organizmie, jednak czuję duży niedosyt tego co do mnie dotarło a co miało być zawarte w „raporcie”. Z badaniami wydolnościowymi to jest tak, że nie wystarczy zrobić je raz, trzeba je powtarzać by zaobserwować w którą stronę idą zmiany. Czyli jednymi słowy czy dobrze trenujemy czy też to co robimy nie pasuje do naszego organizmu. 

Mam takie mieszane uczucia, bo nastawiałam się i nasłuchałam o tym czego się o sobie dowiem, a w efekcie dowiedziałam się niewiele. Zazdroszczę profesjonalistom bo oni mogą efekty swojej pracy dużo częściej monitorować. Myślę, że po kilku miesiącach znów pobiegam z maską na twarzy po to by zobaczyć zmiany, które mam nadzieję zajdą w moim organizmie. 

A dziś weekend zacznę robiąc płotki i podrzucając piłkę lekarską….

Już "po" czkając na ostatnie kłucie z palca fot. J.

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa