Doping w amatorskim triathlonie
A Dino patrzy.... fot. D.Szymborska |
Dziś po szóstej rano nie byłam w stanie za pierwszym razem przekręcić
obrotowych drzwi by wejść na basen. Za drugim razem się udało. Weszłam pod
wielki dmuchany balon, usłyszałam szum wody metodycznie rozbijanej przez
pływaków. Znajomy ratownik bił brawo i pokazywał kciuki do góry – życzył mi
udanego treningu. Gdy weszłam do zimnej wody a) dobudziłam się b) jakoś
odzyskałam siły i zaczęłam trening. Dziś na szczęście była technika a nie
wytrzymałość. Z wody wyszłam szczęśliwa. Z dwóch powodów, po pierwsze, dlatego,
że trening zrobiłam po drugie, dlatego, że już byłam po nim.
Wczoraj przeczytałam artykuł James’a Witts’a w czerwcowym numerze
220Triathlon (dzięki G. za przywiezienie, czerwcowego numeru z Lądka). Lubię
triathlonowe, biegowe gazetki, czytam, oglądam obrazki.... i tak co miesiąc.
Witts podjął bardzo
ważny i trudny temat - doping. Taki, który dotyczy amatorów. Tak, tak
zawodnicy tacy jak ja decydują się na spożywanie niedozwolonych substancji.
Robią to świadomie, wydają na to dużo pieniędzy, mają opiekę lekarską, a wszystko
jest świetnie zaplanowane.
Autor teksu o dopingu w amatorskim triathlonie podaje kilka
powodów tego, że amatorzy sięgają po niedozwolone dopalacze.
Po pierwsze, wyrywkowe kontrole antydopingowe dotyczą (w większości
przypadków) tylko elity. Czyli tych, którzy zajmują pierwsze miejsca. Inaczej
sytuacja wygląda w stosunku do zwycięzców kategorii wiekowych. Tutaj kontrole
są wyjątkiem. Czyli można czuć się (prawie) bezkarnym. Z przytaczanych przez
Witts’a danych wynika, że triathlon jest sportem w którym bardzo rzadko
sprawdza się zawodników, nie ma takiej kontroli jak u kolarzy czy piłkarzy.
Brak kontroli, zdaniem autora przyczynia się do wzrostu użycia substancji
niedozwolonych – proste myślenie – nikt mnie na tym nie złapie bo nikt mnie nie
będzie badał – niestety jest coraz częstsze.
Po drugie, Witts pisze o samcach Alfa, którzy startują w zawodach.
Amatorzy najczęściej zaczynają od biegania, potem startują w znanych biegach
ulicznych, odnoszą sukcesy w maratonach. Pragną czegoś więcej, a biegi ultra nie
są takie spektakularne. Przechodzą do trenowania triathlonu. Chcą od razu
świetnych wyników. Sięgają po dopalacze. Autor nie wspomina o samicach Alfa,
ale myślę, że też są. Zasada jest ta sama – chcę być najlepszy/najlepsza jak
najszybciej i już!
Po trzecie, amatorzy mają pieniądze. Do triathlonu trafiają w wieku
trzydzieści pięć plus, mają dobrą pracę i mają plan – wygrać w swojej kategorii
wiekowej. Tych ludzi, zdaniem Witts’a zwyczajnie stać na inwestowanie w
treningi i w doping. Nie robią tego zrywami, od jakiś dopalacz przed zawodami,
są pod stałą i kosztowną opieką wyspecjalizowanych klinik. Odmładzanie w
praktyce często oznacza doping. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, tak
samo jak starannie wiążą krawat tak starannie dobierają speców od dopingu.
Często pieniądze nie grają roli, chcą być najlepsi, nie patrząc na innych i na
to co jest dozwolone a co nie.
Od niedawna w tekstach poświęconych tri wspomina się o dopingu. Naiwnie
zakładałam, że dotyczy on zawodowców, profesjonalistów. Jak pokazują badania
przytaczane przez Witts’a "pro" wcale często nie sięgają po doping robią to ich
koledzy amatorzy. Przerażające.
Doping jest czymś czym brzydzę się najbardziej. Przygodę z tri dopiero
zaczynam. Wcześniej dużo biegałam. Na amatorskich zawodach, gdzie nie było
kontroli antydopingowej pojawiały się zawodniczki, które pięknie wygrywały.
Nigdy nie spotykałam ich w zawodach, w których organizator zaznaczał możliwość
kontroli antydopingowej. Wściekałam się, że biegają na dopalaczach, że
oszukują. Nic nie mogłam udowodnić. Organizatorzy biegów argumentowali, że przeprowadzanie wyrywkowej
kontroli antydopingowej jest bardzo kosztowne, że podniosłoby wpisowe. Okazuje
się, że (powodując się na Zachodnie badania) w triathlonie jest jeszcze gorzej.
Tutaj argument, że wprowadzenia kontroli podniesie wpisowe i zniechęci do
startów, wydaje się nie na miejscu. Oczywiście, nie każdy triathlonista jest
człowiekiem majętnym, jednak w większości przypadków może wydać o kilkanaście
złotych więcej na to by być pewnym, że będzie współzawodniczył z innymi a nie z
ich naszprycowanymi organizmami.
Wolę zapłacić więcej i samą możliwością kontroli antydopingowej
przestraszyć tych, którzy zastanawiają się jak sobie nielegalnie pomóc.
Pewno, że chciałabym dziś rano pchnąć obrotowe drzwi z taką siłą by
kręciły się tak jak w kreskówce, pewno, że wolałabym wyskoczyć niezmęczona z
wody i popędzić na kolejny trening. Ale nie, dziś było ciężko, jutro pewno też
będzie. Jednak wiem, że za miesiąc, rok, dwa drzwi będą się kręcić jak
kołowrotek a ja będę pływać jak torpeda i marzyć o setce kilometrów do
przejechania. Będę lekko i pięknie biegać. Tak samo jak tego jestem pewna, że
nie sięgnę po nic co jest niedozwolone.
Bardzo się cieszę, że kofeina nie jest już na indeksie bo nie wiem jak
rano bym wstawała!
„Testing Times” James Witts, 220 Triathlon, No. 299, Czerwiec 2014,
strony 55 - 59
Komentarze
Prześlij komentarz