Mój pierwszy sezon triathlonowy – podsumowanie
Dzień po HTG - szpan na basenie czepkiem z zawodów (niestety byla nas tylko dwójka więc szpan bardzo ograniczony w zasięgu) fot. T. |
Wczoraj w końcu przestał boleć mnie kręgosłup, na basenie jak to się
mówi robiłam technikę. Doszłam już do tego, że mnie zaczyna roznosić – chcę
znów wrócić do treningów! A tu roztrenowanie. Okres kiedy ma się więcej czasu
na myślenie bo treningi są lżejsze, krótsze albo ich nie ma. To też dobry czas
by ponadrabiać zaległości, takie we wszystkim….bo trochę tego się nazbierało.
Pierwsza myśl – jak to szybko zleciało! Druga – za chwilę zacznę
przygotowania do kolejnego sezonu. Trzecia – ale się cieszę! Czwarta – cudownie
jest realizować marzenia ale apetyt rośnie w miarę jedzenia (wciąż nie schudłam
tyle ile bym chciała!!).
Pierwszy start – Olsztyn
Elemental Triathlon, dystans super sprint. Emocje super, samopoczucie
super! Tam wszystko było super! Pierwszy raz musiałam „ogarnąć” strefę zmian,
ale tego to się doczekać nie mogłam bo tak bałam się jak mi pójdzie w wodzie.
Było super zimno! 13 stopni czy jakoś tak….. przepłynęłam ale nie uwzględniłam
tego, że wyścig zaczął się 7 minut później niż zgodnie z planem i cały czas
starałam się nadrobić stracone minuty! Tak to jest jak się nie włącza stopera!
BTW do teraz tego nie opanowałam!!! (rzecz do nauczenia się!). Woda była zimna
i czysta, piasek drobniutki, dobieg długi i pod górkę! W T1 to zrobiłam sobie
piknik i to w uroczym towarzystwie miłego triathlonisty, który pomagał mi zdjąć
piankę…. Rower – oj to było coś – zamieszanie w głowie gdzie wsiadać, gdzie
zsiadać…do tego nie odważyłam się jeszcze na wpinane buty, całość w MIZUNO – T2
jak błyskawica! Bieg – pod górkę i kurcze to jakieś długie 2K były. Meta i
szczęście wielkie! Tak niepilnowane wychodzenie/wchodzenie/spacerowanie po
strefie zmian, że jestem super szczęśliwa, że startowali tam tylko uczciwi
zawodnicy! Organizacja zawodów, z wyjątkiem duże zaufania do zawodników (na
szczęście uzasadnionego) super, wszystko miło i sympatycznie! Pierwszy medal
triathlonowy! RELACJA TUTAJ
Drugi start – Brodnica
Jakaś kosmiczna godzina odbioru pakietów startowych! Bezsens totalny i
pobudka przed 4 rano by ze wszystkim zdążyć. Porównywanie wszystkiego do
Olszytyna. Że woda brudna, że zielona, że glony, że nie wyspana. Nastawienie
naganne przed startem. Wszystko nie tak. Atak paniki w wodzie. Grzeczne pytanie
z łódeczki czy kończę. Kończę ale na mecie!!! Jedna z ostatnich z wody. Rower –
cudowny asfalt ale, że wokoło Brodnicy górki są to nie wiedziałam…. Bieg –
problemy żołądkowe jak to się ładnie nazywa. Cudowna meta i pyszny arbuz.
Długie czekanie na możliwość odebrania roweru i sprzętu – super strzeżonego.
Wnioski – trzeba pływać w brudnej wodzie bo inaczej nic z dobrych wyników,
trzeba jeździć podjazdy i trzeba jeszcze więcej biegać. Triathlon - pobudka! Jest tyle rzeczy do poprawienia! RELACJA TUTAJ
Trzeci start – Susz
Menelskie miasteczko – taki wrażenie odniosłam gdy odbierałam pakiet
startowy, ale po wyścigu to wszystko odszczekuję – tak kibicujących meneli to
sobie zawsze życzę! Tam naprawdę wszyscy żyli triathlonem. Polewali nas wodą z
wężów ogrodowych, dowali picie, kostki lodu i tak cudownie dopingowali! To było
coś! Nie tylko w samym mieście ale też we wsiach – tam czułam, że tym ludziom
na mnie zależy! Że trzymają za mnie kciuki, tak jak za tysiąc innych osób! Oni
się bawili. Naprawdę zachwyt! Zanim wystartowałam to tak mocno trzymałam się
pomostu przed startem, że potem przez kilka dni moje ręce nie działały
normalnie, a dołożyła się do tego jeszcze kostka brukowa po której duuużo
trzeba było przejechać. Po tym starcie wiedziałam, że muszę dużo pływać,
jeździć na rowerze i biegać ale też miałam w głowie, że jestem w stanie
ukończyć zadany w tym sezonie dystans! Organizacja super, choć dla mnie super
stresująca była zmiana trasy pływackiej – panika, że boja tak daleko. Rower
pojechałam więcej niż przyzwoicie a bieganie oznaczało wyprzedzanie i to mi się
podobało! Trzeci medal do kolekcji. RELACJA TUTAJ
Trzeci i 1/3 start – Nieporęt
Zegrze – bleeee tak obrzydliwej wody to ja nie widziałam nigdzie na
zawodach. Kolor, łabędzie, motorówki – pełen folklor. Tutaj ćwiczyłam. Dlatego
zdecydowałam się na start kontrolny – tylko pływanie. I to było coś – najpierw
kilkadziesiąt metrów biegu – szok – organizator tak wytyczył trasę by prawie
pół z 495m przebiec! Serio! Nic w wodzie wcale tak łatwo się nie biega!
Wybiegłam z wody a za mną było z 40 osób! WOW! To było coś! Wnioski trzeba dużo
pływać, jeździć na rowerze i biegać. RELACJA TUTAJ
Czwarty start – Gdynia
To tak jak wcześniej startować tylko w Zimowych Biegach Górskich w
Falenicy a potem pojechać do Berlina na Maraton! Cóż wszystko robiło na mnie
wrażenie a najbardziej morze! No o fale chodziło!!!! Do tego w przeddzień
poszliśmy na linię startu i zobaczyłam baaardzo daleko bojkę. Pogodzona z tym,
że trzeba będzie do Szwecji dopłynąć poszłam spać. Rano gdy pan ratownik przed
startem opłynął trasę pływacką okazało się, że to nie ta bojka! Trasa było
krótsza o połowę! Cudownie! Woda była trudna bo cierpię na chorobę morską a
jakoś przed zawodami awiomarinu nie wzięłam…. Bujało trochę przy katamaranie.
Reszta OK. Potem super długa przebieżka na boska i w piance do strefy zmian.
Znów piknik – tym razem zapomniałam o super gadżeciarsko prawie metrowym czipie
przyczepionym do lewej nogi! Nie mam pojęcia dlaczego coś takiego nam dali –
czipy były takie jak na biegi, walec, który przyczepia się do sznurówek tylko,
że ten miałam na nodze i zdjęcie pianki było delikatnie rzecz ujmując
utrudnione! Kolejny czip był przy rowerze a trzeci w numerze, który miałam na
trasie kolarskiej i biegowej. Nic to jak już zdjęłam i piankę i czip – nie
trzeba było z nim dalej jechać. To ruszyłam. Powolutku bo był hamp - i całe szczęście, że uważałam bo to było coś
co było końcem wyścigu dla niektórych! Potem jazda – wiało! Raz ktoś za mną
jechał dłuższy kawałek, bywa, ale potem pojawił się sędzia i ten ktoś się
oddalił. Wyprzedzałam, mnie też czasem wyprzedzali, jedna pani wlazła pod koła
ale tak to bywa jak się po mieście jeździ! Nie było bufetu nie było zbyt dużo
kibiców. Znów bieg po super długiej strefie zmian. Tym razem lewy but mi się
nie chciał włożyć na nogę! Bo od Suszu startowałam już w normalnych butach z
SPD – wpinanych. Wybiegłam z izotonikiem w ręce – miałam w skrzynce
przygotowany. I dobrze bo picie to było na 3 kilometrze i była to woda o dużej
dawce magnezu, która mi średnio smakuje. Doping – cóż tylko albo aż na mecie –
za to jaki! Cudownie było! Zrealizowałam to co sobie rok temu obiecałam! RELACJA TUTAJ
To by było na tyle. 4 i 1/3 startów w tym sezonie. Uśmiech,
zadowolenie, analizowanie co można by poprawić. I oczywiście tylko miłe
wspomnienia bo o to przecież chodzi.
Komentarze
Prześlij komentarz