TRYB JASNY/CIEMNY

Wiązowna 10K Trail – relacja

Tylko start był w tłoku, potem wszystko "się rozciągnęło" fot. T.


Wiązowna kojarzy mi się z deszczem, gradem, śliską drogą i bardzo silnym wiatrem. To bo właśnie tutaj co wiosnę biegam razem z tymi co lubią „stare” imprezy, oglądamy wtedy reklamy elektrowni wiatrowych i gnamy....a dziś....dziś było inaczej!

Jedna z moich ulubionych firm biegowo/organizacyjnych zaproponowała nowy bieg – Wiązowna 10K Trail. Jak organizator sprawdzony, pomiar czasu działa, biegi zaczynają się punktualnie, nie ma zamieszania to…..się zapisałam!

Na mapce trasa wyglądała ślicznie – jedna dziesięciokilometrowa pętla, wokół drzewa, las a start spod hotelu w Wiązownej. Czyli będzie gdzie zaparkować, nie daleko od Warszawy. Nie trzeba się nudzić asfaltem będzie przełaj.

Na starcie 118 osób (na mecie byłam w pierwszej dziesiątce kobiet), konferansjerka która rozbawiłaby największego smutasa. Nie można było się nudzić przed startem! Moje ulubione, zasłyszane zdanie ze sceny: ci wysportowieni to się ustawiają z przodu biegu!





Mój kibic takie piękne zdjęcia robi fot. T

Do mety mi się śpieszyło fot. T

Tak szybko biegłam, że aż się rozmazałam fot. T.


Z pięciominutowym (zapowiedzianym) poślizgiem ruszyliśmy. Bez zmawiania się wcześniej spotkałam się z koleżanką, ot urok małych biegów, jak ktoś znajomy biegnie to się go spotka!

Większość znajomych w Bieszczadach przygotowuje się a to do Rzeźnika a to do młodszego braciszka tego biegu Rzeźniczka. A tu taka atrakcja pod Warszawą ich ominęła!

Plan był taki, super miejsce na trening, to sobie pobiegnę spokojnie. Wszystko grało aż do 6 kilometra, gdy mój współbiegacz za którym grzecznie biegłam stwierdził, że już nie daje rady. Panika! Niby trasa oznaczona, ale gdyby nie biegacz z Serocka to bym pobiegła sobie inaczej….bynajmniej nie w kierunku mety. No więc trzeba było gnać bo na horyzoncie byli jacyś biegacze. Negative split – nie cierpię, nie wierzę, nie praktykuję. Ale cóż z zapasem sił dziś tak było, że wolałam dogonić grupę przede mną niż zgubić się w lesie. Ostatnie 3.5K były szybkie, ale się nie zgubiłam!

Trasa bardzo wymagająca, myślałam, że to taki zabieg reklamowy, że wydmy, że trudno będzie. Cóż dokładnie tak było, jakoś nie skojarzyłam, że jak organizator pisze o wydmach to znaczy, że będą podbiegi…tam płaskich wydm nie było! Że będzie piach to pomyślałam, ale że taki głęboki to już mniej…..Dobrze, że się ubrałam przełajowo bo dzięki temu: a) miałam buty odpowiednie do nawierzchni, b) miałam opaski na łydkach – nie mam uczuleń z traw i innych krzakoci obok których biegałam, c) krótkie spodenki i bluzeczka przewiewna – nie zagrzałam się, d) okulary słoneczne też się przydały bo mimo, że goniliśmy się po lesie to słońce świeciło mocno.

Dobrym pomysłem było spryskanie się płynem przeciw owadom, OK, zapach może nie z tych super ale nic mnie nie ugryzło, a z moimi odczynami alergicznymi to ważne!

Na mecie imienne przywitanie, to takie miłe człowiek wbiega na metę i słyszy swoje imię i nazwisko i klub też!


Za rok mam nadzieję, że znów będzie ten bieg bo chciałabym pobiec jeszcze raz! Zmachana jestem ale bardzo zadowolona, i tym sposobem małe odstępstwo od planu – zamiast spokojnego biegania gonie za szybką ekipą po wydmie!

Taki piękny medal czekał na mnie na mecie, a piachu...cóż było dużo, już nos i uszy domyłam....fot. D.Szymborska

Komentarze

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa