Biegająca z dzikami
Wilków w Kabackim to nie ma, ale dziki i owszem spotkać można fot. T. |
W Lesie Kabackim to teraz takie tłumy jak na deptakach nadmorskich w
sezonie. W każdej alejce, ścieżce albo można spotkać biegaczy, rowerzystów,
kijkarzy, zdażają się też „zwykli” spacerowicze.
Biegniemy sobie spokojnym tempem, trasa na 5K – czyli wbieg do lasu
głównym wejściem, po skosie w prawo, jeszcze raz w prawo, potem druga duża
alejka w lewo, dalej jeszcze raz w lewo przy takim płotku wokół pomnika
przyrody, górka, i przed płotem przy polanie jeszcze raz w lewo do końca do
tego samego wejścia, którym wbiegliśmy. Wychodzi równe 5K, jeżeli jeszcze
podbiegnie się kawałeczek wzdłuż płotu przy metrze. Trasa znajoma, obliczone
kilometry, ba nawet metry, główne alejki.
Za pierwszym skrętem w prawo, biegniemy sobie i widzę wielkiego psa,
zastanawiam się jak właścicielom udało się tak bydle spaść, bo taki wielki i
gruby. Myślę nowofunland czy inny wodnołażący pisak. Ciekawe dlaczego bez
smyczy i sam w lesie. Potem widzę jeszcze pięciu jego kolegów. Wtedy dociera do
mnie, że na ścieżce przed nami to nie psy są ale 6 dużych dzików!
Panika połączona z zaciekawieniem. O jak cicho biegają, o jakie szybkie
są. O pobiegły w prawo, zerknę czy nie wracają. Jakoś nie wpadam na pomysł żeby
popatrzeć również w lewo czy inne nie podążają za zwartą sześciodzikową ekipą.
Nic to dziki pobiegły, my też.
Zaczęłam się zastanawiać co powinno się w takich momentach robić, jak
się zachować?
Po pierwsze to nie była jakaś puszcza, dziki las tylko Lasek Kabacki, w
którym wiedziałam, że są dziki, lisy i sarny bo zimą Z DALEKA je widywałam. Do
tego zimą było słychać że w okolicy chrumkają dziki – dawało to czas na zmianę
kierunku biegu!
Po powrocie z treningu zaczęłam szukać informacji jak powinno się
zachowywać w takiej sytuacji. Dwa sprzeczne komunikaty – udawaj drzewo, stań
jak słup albo płosz dzika skacząc i machając rękami. Doczytałam, i ten drugi
pomysł to raczej do najlepszych nie należy.
Mieliśmy szczęście, że te „grube psy” były już dorosłymi dzikami bo
lochy w kwietniu rodzą małe, a mamy z dziećmi są dużo bardziej agresywne i gdy
czują się zagrożone to atakują.
Gdy „spotykamy” dziki to:
·
Nie robimy fotek na fejsa bo potem
nie będzie ich miał kto wrzucić jak dziki po nas przebiegną,
·
Oceniamy sytuację – jak to locha z
młodymi to jak radzą poradniki – zachowujemy jeszcze większą ostrożność po to
by jej nie rozdrażnić,
·
Jeżeli dziki są blisko nas (a to
możliwe bo tej 6 wcale nie było słychać, żaden tupot 24 racic….)
nieruchomiejemy i powoli, bez gwałtownych ruchów się wycofujemy,
·
Jak dziki są daleko to patrzymy
gdzie biegną i jak łatwo się domyślić obieramy inną niż one trasę,
·
Poradniki w przypadku ataku radzą
wspiąć się na drzewo – myślę, że w stresie, panice jest to możliwe choć
normalnie to bym nikomu nie poradziła – weź właź na sosnę! To nie są drzewa
owocowe, na które super się w dzieciństwie wspinało!
Bo, że wiewiórek się nie karmi bo wściekłe to wiadomo, że zwierząt się
nie dotyka bo potem będą nami „pachniały” to wszystko wiadomo, dochodzą jeszcze
wolno biegające psy. Kilka lat temu w Pirenejach miałam bardzo wątpliwą
przyjemność spotkać się z watahą dzikich psów. Zachowałam się „podręcznikowo” i
nic mi się nie stało. Zwolniłam, schyliłam się niby po kamień, zaczęłam iść z
podniesioną ręką do góry, udając, że mam w niej kamień. Nie patrzyłam w oczy
psom. Starałam się być pewną siebie. Zadziałało. Ale historię pamiętam do
dzisiaj, bo a) miałam jakieś 6K do najbliższych domów, b) psów było kilka c)
nie wyglądały bardzo groźnie. Gdy oddaliłam się w moim mniemaniu na tyle, że
można było biec, ruszyłam spokojnie. Zanim wróciłam do domu to widziałam w
kilku miejscach psy, ot wataha przyglądała się gdzie intruzka zmierza. Nie było
to przyjemne być obserwowanym przez kilka par dzikich oczu.
Komentarze
Prześlij komentarz