TRYB JASNY/CIEMNY

Herbalife Ironman Gdynia 2015 – Sprint - relacja

Tak jak obiecałam, zamiast skwaszonej miny uśmiech i piątka na mecie! fot. T.


Już zjadłam babeczkę kajmakową, wypiłam espresso i ręce mi się nie trzęsą i świetnie się czuję. Zanim dojechałam z Gdyni do Warszawy, do kawiarni to przepłynęłam 750 metrów, przejechałam 20 kilometrów i przebiegłam 5 km na sam koniec.

Mam też już nasmarowane plecy, i wiem, że na basenie będę wglądać komicznie bo nie dość, że już wcześniej opaliłam sobie „kreskę” czyli uda do połowy (kolarskie spodenki), tak teraz jeszcze plecy według stroju triathlonowego…..

Obiecałam sobie i innym (bo jakby nie było o tym napisałam publicznie), że będę się uśmiechać, przebijać piątki i dobrze się bawić w czasie całego wyścigu. Słowa dotrzymałam! Życiówkę gratis zrobiłam!

A było tak:

No dobra, trochę się denerwuję przed startem i patrzę na słońce....fot. T.

Macham!!!! I się uśmiecham!!!! fot. T.

Tu oddycham ustami, żeby za chwilę się uśmiechnąć fot. T.


Dotarcie do strefy startu i rozgrzewki pływackiej wcale nie było takie łatwe, a to dlatego, że od samego rana letnicy grodzą swój teren – parawany, parasole, wielkie koce – terytorium plażowe. Trzeba uważać jak się porusza po plaży….a  chwilę przed dwunastą (tak startowała moja druga fala Sprintu) pozostały już tylko miejscówki stojące!

Rozgrzewka, a bardziej schłodzenie w morzu, zdecydowałam się na start w piance – ciepło było na lądzie, ale w wodzie to ja się nie zagrzałam – zmarzluch jestem.

Start – huk armatniego wystrzału i biegiem. Długo biegłam, tak do pasa, potem zaczęłam płynąć, ale rozglądając się (choć powinnam to nazwać fachowo – nawigując) widziałam, że do pierwszej, żółtej bojki można było iść. Potem kolejne bojki. W międzyczasie akcja ratownicza, koleżanki zauważyły, że pan się topi. Zawołałyśmy po ratowników – szybko podpłynęli. Radość na brzegu – ot, zawsze się cieszę jak wyjdę z wody, bo to znaczy, że ta 1/3 (najtrudniejsza) za mną! Długi, długi bieg po rower. Może nie był to kilometr a 800, 900 metrów, ale mając numer 150, mój rower wisiał na samym końcu/lub początku jak patrzeć z drugiej strony, strefy zmian.

T1 – znośnie sprawnie. Nic nie zapomniałam, i wybieg do belki i po fragmencie kocich łbów rowerowanie po asfalcie. Ja z tych naiwnych co się regulaminów trzymają. Może nie potrzebnie bo nie widziałam żadnej przyznawanej kary, a niektórzy jeździli, delikatnie mówiąc niezgodnie z zasadami tych zawodów. Inni to inni, ja się cieszę, że sobie nie mam nic do zarzucenia. Może straciłam taką uczciwością minutę, a może pięć, ale tak wybrałam i tego nie żałuję!

Grzecznie, zwalniam i schodzę z roweru, przed belką fot. T.


Potem slalom z rowerem – do przebiegnięcia miałam całą strefę. Zmiana butów, kasku na czapeczkę i biegiem do  mety. Tutaj to ja byłam na wylocie, żadnego przepychania się pomiędzy zawodnikami, ot zakręt w prawo i jestem na trasie biegowej.

Ups. Magnezu zabrakło. Nogi nie działają. Okazuje, się, że to co miało być najprostsze, czyli bieganie takie nie jest. Organizm nie działa tak jak powinien. Nie ma co robić kalkulacji wstecz, ale głowa pracuje. Że woda ok, ale może za intensywnie było na rowerze? Dziwne kalkulacje trwają dalej, ale wtedy (lepiej niż w czasie jazdy rowerem) słyszę kibiców. Okazuje się MOICH kibiców. Tutaj olbrzymie podziękowania, za tych co się darli, DOTTTTTIIIIII dawaj – działało! Mam nadzieję, że wszystkim odmachałam, pokazałam kciuk do góry. Z dziećmi przebijałam piątki, uśmiechałam się. Dotrzymałam słowa.

Na samej mecie też piątka z prowadzącym konferansjerkę. Ten miły człowiek mylił triathlonistów z biegaczami, a potem opowiadał, że jutro dopiero będą prawdziwe zawody. A my to co? Że niby nic?! Nieprawda, każdy kto dziś ukończył wyścig dał z siebie wszystko. Wiadomo, że czasy były różne, bo i stopień wytrenowania i determinacji też różny. Wreszcie triathlon jest sportem nieprzewidywalnym i dla mnie każdy medal na mecie jest wielką satysfakcją, że się UDAŁO.

To teraz, na koniec podziękowania:

·      T. za wsparcie logistyczne, cudowny doping i świetne zdjęcia (ja z tych fotogenicznych inaczej, więc ładne zdjęcia wymagają setki pstyknięć!),
·      trenerom – Adzie i Łukaszowi – pływam i jeżdżę coraz lepiej!
·      kibicom – tych, których znałam w rzeczywistości mniej lub bardziej rzeczywistej, i tym, którym chciało się przeczytać Dota na numerze startowym i zawołać moje imię! Wreszcie tym, którzy w słońcu stali z kołatkami, garnkami, bębnami.
·      Sympatycznym wolontariuszom, też dziękuję bo taka praca bez wynagrodzenia wcale nie jest łatwiejsza niż ta, za którą organizatorzy biorą pieniądze.

Nie wiem czy chcę/muszę jechać do Kona bo takie wieńce dostałam w Gdyni!!! fot. T.



A o samej organizacji zawodów to napiszę jak ochłonę, a teraz idę smarować plecy i buzię, żeby nie być jutro jak spieczony kartofelek….bo przecież umówiłam się na SPOKOJNĄ jazdę rowerem….bo niedziela….

Komentarze

Prześlij komentarz

Wybrane dla Ciebie

Copyright © On Egin Eta Topa