Świder Trail Marathon 2013 – relacja i złej organizacji mówię NIE!!!
Nabiegany medal - fot D.Szymborska |
Nogi domyłam, wannę też. To mogę spokojnie napisać jak było. Po
pierwsze musiałam ochłonąć, bo z tak złą organizacją biegu to się jeszcze w
życiu nie spotkałam. Aż przykro.
Najlepiej relację zacząć od początku, o 9.50 wystartowały starsze
dzieciaki na trasie 1.5K. Minutę później wystartowali najmłodsi, niestety
organizatorzy poprowadzili bieg złą trasą. Nie wiadomo ile dzieci przebiegły –
wiadomo, że miały biec 0.5K. Na szczęście wszystkie dzieci z lasu wróciły.
To nie wróżyło dobrze. Jednak płacąc wpisowe a nie umawiając się ze
znajomymi na bieganie po lesie można oczekiwać, że organizator oznakuje trasę. I tu pojawia się
błędne myślenie, o czym „uświadomił” mnie pan dyrektor organizacyjny. Zgłaszając, że na trasie nie było oznaczeń, że zawodnicy skracali trasę
o KILKA kilometrów, usłyszałam, że bieganie nie zwalnia z myślenia. Pozostaje
pytanie kogo? Moim zdaniem organizatora.
O co chodzi? A mianowicie o oznakowanie trasy, a raczej jego brak.
Trasa piękna, trudna i wymagająca, zwalone drzewa (do przeskakiwania – wiem po
co robię płotki), niskie konary do przeczołgiwania się pod (wiem po co robię
płotki), wreszcie lina! Tak, tak lina bo zbieg był po skarpie mostu, owa skarpa
była z betonowych płyt.
Półmaraton, który biegłam składał się z dwóch pętli. A właściwie
powinien się składać bo, to jak zawodnicy go biegli było pełną dowolnością.
Niestety trasa była nie oznakowana. Biegłam z przodu stawki (ale nie na samym
czele) stąd wiem, że ci, którzy naprawdę się ścigali skrócili trasę bo
przebiegli nie tym mostem. Wiem, też, że niektórzy tak błądzili, że spotykałam
ich biegnących „pod prąd”. Ja miałam szczęście, biegł w pobliżu „lokals”, który
powiedział, że tak została wyznaczona trasa – musiałam podjąć decyzję – próbuję
dogonić czołówkę czy też biegnę właściwą trasą. Wybrałam to drugie – przecież
ja przyjechałam do Otwocka nabiegać treningowo i spokojnie półmaraton.
Miało być spokojnie, ale niestety nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie
chodzi o ambicje, nie chodzi o ściganie się. Powód był bardzo prozaiczny – nie
chciałam sama zostać w lesie, zgubić się i czekać na
nie-wiadomo-kogo-nie-wiadomo-kiedy. Dlatego biegłam szybciej niż sobie
zaplanowałam.
1:58:04. Cieszy, tylko co z tego, jak tak naprawdę nie wiem, która
byłam, nie wszyscy skracacze trasy zostali zdyskwalifikowani. A szkoda,
regulamin mówił, że nie wolno i będą dyskwalifikacje. Niestety oprócz braku
oznakowania na trasie brakowało organizatorów, którzy by sprawdzali jak
biegniemy. Nie chodzi tutaj o oszukiwanie celowe, o to nikogo nie posądzam,
bardziej chodzi o dezorientację i problemy ze znalezieniem trasy. Biegnąc w
grupie, której skład się zmieniał wymienialiśmy się wynikami odczytów z naszych
zegarków, niektórzy mieli o 2 czasem 3 kilometry mniej.
Na metę wbiegłam zadowolona z tego, że udało mi się nie pokręcić trasy,
zrobić dobry trening. Na mecie czekało, wielkie rozczarowanie, wiem, którą
kobietą powinnam być na mecie, wśród tych, które biegły regulaminowo. Nie
byłam. A co najsmutniejsze organizator nie widział w tym nic złego, dla nikogo nie
było słowa przepraszam.
Bo o tym, że nie będzie profesjonalnego pomiaru czasu, tylko ręczny to
usłyszałam przed startem – bo coś „się popsuło”. Rozumiem, zdarza się. Jednak
oznaczenie trasy nie wymaga niczego innego jak staranności i solidności, a tego
zabrakło.
Czekałam na wyniki, miały być podane o 14.30 niestety były tylko
częściowe. Organizator miał weryfikować je dalej…
Nawet nie wiem czy będę zerkać na nie w sieci. Po co? Wiem jak pobiegłam,
cieszę się z treningu i więcej na tą imprezę nie przyjadę. Po co? To nie ma
sensu, albo płacę wpisowe i startuję w biegu zorganizowanym – mam start i metę,
oznakowaną trasę, jasne zasady – biegnę po trasie i czas w jakim ją pokonam
oznacza, które miejsce zajęłam. Albo umawiam się ze znajomymi i gonimy się po
lesie. A tutaj? Tutaj biegłam, szukałam trasy…. Dawno nie byłam tak smutna,
oszukana i rozgoryczona. A mogło być super….. nie było, i to co mnie
najbardziej martwi to, to, że główny organizator z którym rozmawiałam nie widzi
w tym żadnego problemu. Mam nadzieję, że jego pogląd na organizację zweryfikują
biegacze – po co startować w czymś co zupełnie nie jest zorganizowane? To nie
ma sensu.
Medal dowiesiłam do kolekcji, ale bez specjalnego entuzjazmu. Należał
mi się to pewne, ale z biegiem nie mam dobrych wspomnień.
Ze śmiesznych rzeczy to sięgnęłam w punkcie odżywczym po wodę, drugim
razem wzięłam kubek z żółtym napojem bo akurat taki mi podała pani. Jakie było
moje zdziwienie co poczułam w buzi…coś co wyplułam. To był napój Helena –
winogronowy. Oj zdecydowanie wolę wodę!
Ze zdecydowanie nieśmiesznych rzeczy to, wracając autem do Warszawy, na
drodze spotykamy biegaczy – to ci, którzy wystartowali w Maratonie. Biegli
szosą. Byli jakieś 4K od niewytyczonej trasy zawodów, nad Świdrem. Współczułam
im. Cieszyłam się, że miałam szczęście i biegłam w grupie, która podejmowała
dobre decyzje i udało mi się ukończyć prawdziwy półmaraton.
Na przyszłe wakacje poszukam sobie innej połówki, bo do Otwocka się nie
wybieram.
wg. organizatorów byłam 7 w Open Kobiet, a mój czas to: 1:57:45,3 - fascynująca jest "dokładność" ręcznego zapisu... nie wspominając o weryfikacji trasy, którą przebiegli biegacze przede mną.... koniec tematu...to nie był dobry bieg...organizacyjnie...
OdpowiedzUsuńOjej, jaka szkoda, że taka porażka.
OdpowiedzUsuńJa również biegłam ten półmaraton, potraktowałam go jako fajny trening (szczególnie, że do tej porynie biegałam w takim terenie połówek). Faktycznie organizacja była.... chyba brakuje mi słowa, dość luźna. Również w pewnym momencie grupa w której biegłam mocno zastanawiała się, czy to aby na pewno nie bieg na orientację, bo gdzieś oznaczenia diabli wzięli. Generalnie rozbawiły mnie "punkty kontrolne", które nie specjalnie interesowały się tym kto przybiegł, po co i dlaczego. Ale mimo wszystko mnie się podobało, być może dlatego, że biegłam w przemiłym towarzystwie a i okoliczności przyrody były sprzyjające. Poza stłuczonym kolanem i rozbitą ręką mam na pamiątkę fajny medal (chociaż szkoda, że jednak nie jest na nim oznaczono, że była to połówka) i ciekawe doświadczenie. A, zapomniałabym ja na jednym z puntów odżywczych dostałam do picia sok malinowy :-). W przyszłym roku jednak wystartuję ponownie (podobało mi się bardziej na She runs....). POzdrawiam
OdpowiedzUsuń