30K w lesie – sam na sam ze sobą
Las Kabacki fot. D.Szymborska |
Większość treningów robię sama. Samotnie to byłby źle powiedziane,
jednak sama dobrze to opisuje. Dziś długie wybieganie i to w tygodniu. Znaczy
się, że spotkałam dosłownie kilka osób w lesie. Przez trzy godziny można dużo
myśleć.
Pierwsze trzydzieści minut to rozgrzewka – dla nóg i mózgu. Kolejna
godzina to wyciszenie. Mniej więcej po dwóch godzinach biegu przychodzi ten
moment, gdy nie trzeba specjalnie myśleć. Organizm przyzwyczaja się do ruchu
nóg, mózg orientuje się, że tak łatwo nie zrezygnuje i nie przerwę treningu z
powodu bólu. Wszystko dzieje się tak jakby obok. Kilometrów przybywa, zmęczenia
też, jednak nie trzeba już siebie przekonywać, że warto biec dalej. Się
biegnie. Nie przeszkadzają mokre nogi (przemoczone w drodze do lasu), chlupot
napoju w plecaku.
Zauważam inne rzeczy. Miejsca gdzie jest dużo śniegu – z podmuchem
zimna, części lasu w których powietrze jest cieplejsze, raz zima raz wiosna.
Gdy wracam do auta, jestem zmęczona ale szczęśliwa. Co wybiegane to moje. Co
wymyślane też.
Inna sprawa, że spędzenie ponad trzech godzin w lesie oznacza,
że cały dzień będę próbowała nadrobić godziny, które mi zniknęły.
Słowo
niedoczas… jednak wolę niedoczas i zadowolenie niż czas i brak treningu! Inna
sprawa, że został mi jeszcze drugi trening – sala gimnastyczna a mój organizm
zbyt dobrze się nie zregenerował. Jutro sobie odpocznę! A co!
Jakąś godzinę temu wróciłam z weekendowego wybiegania. Slalom między psimi kupami zamienił się w slalom między wędrującymi ślimakami. Mijani biegacze jakby bardziej uśmiechnięci, krok bardziej sprężysty i ku memu zaskoczeniu poprawiłam swoje średnie tempo o 1,5 min. Śmiem twierdzić, że dieta bezzbożowa przynosi zaskakujące efekty.
OdpowiedzUsuń